Top
Polska blogosfera doczekała się już wielu imprez branżowych, które od lat na stałe wpisują się w kalendarz każdego blogera – od Blogowigilii, przez bloSilesię i premierowe SeeBloggers, aż po najważniejsze zapewne Blog Forum Gdańsk. W sumie jest ich dużo, dużo więcej, ale mimo to odbywający się w ostatnich dniach LikesFestival przyjął zupełnie inną niż do tej pory formę. Jak nazwa wskazuje, organizatorzy postanowili zafundować widzom wydarzenie o charakterze festiwalu. W tym zdaniu znalazły się już na wstępie dwa przekłamania – po pierwsze, nikt widzom nic nie fundował, ba, z założenia była to impreza płatna i to nietania – ok. 100zł za dwa dni. Po drugie, zaglądając do słownika języka polskiego dowiadujemy się, że „festiwal to impreza artystyczna, często cykliczna, połączona z konkursem”. Owszem, jakieś konkursy się tam odbywały, ale gdzie ci artyści, ja się pytam?! Osobiście uważam LikesFestival za jedną wielką pomyłkę. Miałam takie odczucia jeszcze zanim okazało się, że będę w nim uczestniczyć, a pojawiłam się tam tylko i wyłącznie dlatego, że dostałam darmową wejściówkę i byłam ciekawa, jak to wszystko będzie wyglądać. Gdy w końcu dotarłam do Amber Expo wczesnym, piątkowym wieczorem, po pierwszych 30 minutach wiedziałam już, że muszę stamtąd uciekać. Generalnie poczułabym tę konieczność dużo szybciej, ale akurat trafiłam na koncert Karoliny Czarneckiej, który był jedynym wartościowym etapem imprezy. Imprezy, która moim zdaniem powinna zostać przemianowana VanityFestival, bowiem ta nazwa zdecydowanie lepiej odzwierciedla to, co się tam działo. Skąd to odniesienie do próżności? A no bo jak próżnym i zadufanym w sobie trzeba być człowiekiem, aby nie mając kompletnie nic ciekawego do powiedzenia czy pokazania, wystąpić na wydarzeniu zaplanowanym na zapewne kilka tysięcy osób i jeszcze mieć czelność przyjąć przydomek „artysty”?! A patrząc na program LikesFestival takich ludzi znalazło się sporo – od słynnych szafiarek do bijącego ostatnio rekordy oglądalności SA Wardęgi. A kim oni tak naprawdę są? Co ciekawego mają nam do przekazania? To tylko internetowi celebryci, których miło podgląda się podczas przerwy w pracy czy przy wieczornym „obchodzie” po fejsbukowym wall’u. Ale nic poza tym, że są źródłem rozrywki, nie upoważnia ich do stawania na scenie przed tak ogromną publicznością. No bo co jej zaprezentowali? Czy oglądanie Wardęgi grającego w FIFĘ jest warte jakichkolwiek pieniędzy i zainteresowania?! Nie mogę pojąć, co we łbach mają ci wszyscy gimnazjaliści (jako że oni stanowili najliczniejszą grupę odwiedzających LikesFestival), że tyle emocji wzbudza w nich impreza, na której tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Chyba boję się poznać odpowiedź na to pytanie… Bardzo trafnie sedno problemu sprecyzował mój Luby: za naszych czasów też oglądało się internetowych celebrytów, też z lubością śledziło się wszystkie hity YouTube’a i udostępniało je dalej. Ale kiedyś ci wszyscy gwiazdorzy pozostawali tylko w sferze online, żaden z nich nie bywał na salonach i nie stawał na scenie przed kilkoma tysiącami widzów. Nikt im tego nawet nie proponował, bo to była wizja zbyt absurdalna. A dzisiaj byle blogierka może zostać okrzyknięta „artystką” i otrzymać swój własny piedestał, z którego wysyła kisski do swoich nastoletnich fanów. Dla mnie to absurd i nie potrafię pojąć, jak do tego doszło. JAK ŻYĆ ja się pytam?! Rozumiem, że LikesFestival miał dostarczyć rozrywki, że miał być okazją do rozerwania się. Ale nie mogę pogodzić się z tym, że w rzeczywistości okazał się niczym innym jak targowiskiem próżności. Te rzesze nastolatków nie przybyły tam, aby posłuchać muzyki czy dowiedzieć się ciekawych faktów o tworzeniu bloga/vloga. Oni wszyscy pojawili się tylko po to, aby zrobić sobie selfie, zameldować się i zdobyć podpisy rzekomych „artystów” na kartkach wyrwanych z zeszytu. Natomiast ci „artyści” cel mieli tylko jeden – aby dalej umacniać swoją bańkę zajebistości, w środku której tak naprawdę nie ma nic ciekawego. Nie jestem przeciwniczką imprez dla blogerów, bo sama uczestniczyłam już w kilku i każdą (poza opisywaną) bardzo miło wspominam, podobnie jak ludzi, którzy na nich występowali. Ale to były osobistości, które bez większej sceny i przy dużo mniejszej publiczności potrafiły zaciekawić bardzo wartościowymi informacjami. Bo wielu blogerów ma dużo ważnego do powiedzenia i umie to przekazać. Ale żaden z „artystów” LikesFestival do tego grona nie należy. Ten targ próżności powinien zostać oddzielony grubą krechą od pozostałych „branżowych” wydarzeń, a najlepiej żeby w ogóle z blogosferą nie był kojarzony, bo jak dotąd jest chyba największą skazą na jej honorze.