Top

W dobie totalnej globalizacji i masowej komerchy (zaczynam z grubej rury, ehe) szczególnie docenia się te miejsca, które pod żadnym względem nie są masowe. Nie mają ujednoliconego stylu, ich właściciele nie podążają na siłę za trendami, raczej tworząc własne. Pracownicy nie mają wkutych na pamięć regułek i norm zachowań, przez co przebywając tam człowiek czuje się jak na jakimś prywatnym spotkaniu w domowym zaciszu. I nie burzy tej atmosfery liczba dużych okien wychodzących na ulicę, ba, ulica bardzo często staje się “kuchnią” imprez tu organizowanych – a jak wiadomo, najlepsze imprezy to te odbywające się w kuchni. Po pierwszej wizycie w Kurhausie takie właśnie odnoszę wrażenie – że chociaż jest to lokal otwarty dla każdego przechadzającego się po Dolnym Wrzeszczu, to jednak panuje tu atmosfera prywatnego, zamkniętego “przyjęcia”.

141023_kurhaus2

141023_kurhaus3

Akurat zdarzyło się tak, że moja pierwsza i jedyna jak dotąd wizyta w Kurhausie odbyła się w czwartkowe, wczesne popołudnie, więc na miejscu zastałam jedynie właścicielkę z jej znajomą i psem. Poza tym zarówno okolice lokalu, jak i jego wnętrze świeciło pustkami. Ale to właśnie tak bardzo ujęło mnie za serce, chociaż wierzę i wiem z opowiadań, że wieczorem, gdy zbierają się dzikie tłumy, jest równie przyjemnie:) Ale w mgliste, senne popołudnie puściutki Kurhaus miał naprawdę niesamowity klimat. Dodać do tego widok z okien na rewitalizowany Dolny Wrzeszcz i mamy przepis na leniwe spędzenie czasu, z dala od zgiełku górnej części dzielnicy, gdzie ludzie bez opamiętania pędzą w pogoni za nie wiadomo czym. A tymczasem kilka uliczek dalej znajduje się to urocze miasto w mieście, a w jego sercu, przy rondzie łączącym ul. Wajdeloty z Aldony, mieści się właśnie Kurhaus.

141023_kurhaus7

We wstępie wspominałam o niemasowości, bo to świetnie określa klimat tej klubokawiarni. To pierwsze, o czym pomyślałam, gdy mój Luby zapytał obsługującą nas właścicielkę o menu śniadaniowe (niektórzy dostąpili w życiu luksusu spania do 13:00 w tygodniu), a ta odpowiedziała, że w ofercie są tylko ciasta, ale jeśli ma ochotę to może mu przygotować jogurt z płatkami. No i bomba, i Luby szczęśliwy, i opinia o Kurhausie ocalona (chociaż ani przez chwilę nie zanosiło się, aby miało z nią być coś nie teges). Oczywiście doszedł do tego świetny interior design (białe, “zimne” ściany i umeblowanie odnowionymi, przeważnie drewnianymi krzesłami i fotelami – miód malina <3), pyszny domowy makowiec (a jeśli nie był domowy, to jeszcze większy plus dla Kurhausu, bo smakował jak od babci), no i rozgrzewająca czekolada, która była czekoladą, a nie przesłodzonym kakao (a jeśli nim była, to jeszcze jeszcze większy plus, bo tak nie smakowała;)). Zatem jeśli macie ochotę pójść w miejsce, które jest inne w każdym tego słowa znaczeniu – chyba nie muszę ponownie podawać Wam adresu? Zwłaszcza, że jutro znów mamy czwartek, a pogoda ma być podobna do tej zeszłotygodniowej;)

141023_kurhaus1

141023_kurhaus6

141023_kurhaus8

PS. I jeszcze jeden hit! Jeśli nie macie pomysłu na spędzenie na maksa komercyjnego “święta” Halloween, wpadnijcie do Kurhausu na koncert zespołu… Nagrobki. Tak, właśnie, Nagrobki. Mówiłam, że to hit…;)

141023_kurhaus5