Top
Po styczniowej hossie wypadałoby zaliczyć jakąś bessę, ale (kusząc wręcz los o jakieś perturbacje) stwierdzam, że moje zeszłomiesięczne sukcesy nie umywają się do perspektyw lutowych. Jakoś tak się porobiło, że moja sesja skończyła się z chwilą, gdy dla całej Polibudy się zaczęła – fajnie, co? No, wymagało to sporej gimnastyki, wielu godzin spędzonych niczym przykuta do biurka, ale efekt jest spektakularny – do 25 lutego wołami nie zaciągną mnie na uczelnię. Gdy w końcu zaczęło do mnie docierać, że wizja wolnego niemalże miesiąca staje się coraz bardziej realna, od razu pomyślałam “zatem w lutym tylko leżę i pachnę!”. Ale nie minęło dużo czasu, gdy do mojego postanowienia wprowadziłam pewną modyfikację. 150201_luty1 Rzecz w tym, że nie mam ochoty leżeć. Mam całą masę rzeczy do zrobienia, a co najlepsze – większość z nich jest tylko “dla mnie”. No bo nie oczekuję, że życie innych odmieni się po tym, gdy uporządkuję swój pokój, zrobię zaległą wyprzedaż szafy, przeczytam kilka książek i nadrobię seriale. Żadne z tych posunięć nie zmieni losów ludzkości, ale dla mnie będą to kroki wręcz milowe, bo przez ostatnie tygodnie na nic z tego nie miałam czasu. I obiecałam sobie, że wszystko to zrealizuję po przejściu przez wszelkie “obowiązki”. Nadszedł zatem czas na same przyjemności, chociaż nie ukrywam, że na mojej “TO DO LIST” znajdują się też pozycje, którym daleko do rozrywek, a które również obiecałam sobie wykonać. Taki lajf. 150201_luty2 Szczęśliwie, wspomniana hossa dotyczy również mojej motywacji do ćwiczeń. Jaram się jak kupka liści każdą kroplą potu spadającą na matę <3 I chyba pierwszy raz zrozumiałam, o czym w swoich orędziach do ludu mówi Ewa Chodakowska, gdy zastrzega, że “trening musi być celem samym w sobie, a nie tylko środkiem do celu” – od kilku tygodni po prostu nie mogę się bez niego obejść. I o dziwo to właśnie sport był dla mnie idealną odskocznią od wielu godzin spędzonych na nauce. Nie sądziłam, że w środku przedsesyjnego Konga najlepszą formę relaksu upatrzę sobie właśnie w treningu, a jednak. Po każdym czułam się tak odprężona i zrelaksowana, że nie umywa się do tego stanu żadna drzemka ani żadna czekolada, nawet białe Toblerone! Nie ukrywam, że wykonywanie kolejnych czynności przewidzianych w planie na luty ułatwiają mi czaderskie notesy, które upolowałam w TK Maxx’ie. Nie przepadam za tym sklepem, ciuchów tam nawet nie tykam, ale ostatnio coś mnie podkusiło zajrzeć do środka. Tym sposobem odkryłam, że pośród bibelotów wszelkiej maści znajduje się również mini dział papierniczy. Udało mi się wygrzebać genialny notes w stylu “week planner” oraz notatnik, który urzekł mnie swoim design’em. Nie dość, że idealnie pasuje do mojego fuksjowo-czarno-szarego pokoju, a na jego okładce widnieje jedno z nielicznych francuskich wyrażeń, które znam (sami widzicie, to znak od losu! ;)), to na dodatek ma złote obramowanie stron… Mój instynkt sroczki nie pozwolił mi przejść obok niego obojętnie:) A ponieważ okazało się, że nie jestem jednak aż taka hop do przodu, aby regularnie korzystać z aplikacji Evernote (bardzo się starałam, ale papier i długopis jednak wygrywają), zatem zakupione cudeńko będzie mi służyć jako prywatna myślodsiewnia. Nie wątpię, że się przyda, zwłaszcza że bardzo dobrze znana jest mi sytuacja rodem z piosenki Happysad: burdel w mojej głowie jak w damskiej torebce. Na pewno będę miała o czym w nim pisać! 150201_luty4 Nie wypada mi się wciąż tak przechwalać i rozpisywać o moich planach, więc i Wam życzę lutego spędzonego na nieleżeniu i pachnięciu. Może jeśli wszyscy wspólnie spędzimy miesiąc w ten sposób, wszystkim będzie się żyć trochę lżej? W końcu do błogosławionej wiosny jeszcze trochę czasu zostało, trzeba jakoś przebrnąć przez mroczne, zimowe czasy, nawet jeśli z dnia na dzień są coraz mniej mroczne i zimowe.