Top

Do naszych Ananasowych Greckich Wakacji staraliśmy się odpowiednio przygotować – czytaliśmy artykuły online, wypożyczyliśmy kilka różnych przewodników książkowych od znajomych, tak aby zestawiać ze sobą różne opinie. Chociaż prawie 3-tygodniowa podróż powinna być wystarczająca, aby zobaczyć jak najwięcej w Grecji, to nigdy nie starczy czasu na wszystko – stąd nasz research. Ostatecznie zdawaliśmy się jednak na instynkt albo czysty przypadek. I tak to właśnie te dwa czynniki sprawiły, że znaleźliśmy się w Delfach i że nie nudziliśmy się w nich ani przez chwilę.

W rzeczywistości byliśmy bardzo zdziwieni tym, co zastaliśmy na miejscu. Nie mieliśmy pojęcia, że Delfy są zlokalizowane w takim miejscu, że jest to wręcz górska wioska i że widok z niej będzie poważną konkurencją dla walorów antycznej świątyni Apollina. Gdy wysiedliśmy z busa, którym po wielu godzinach podróży udało nam się dotrzeć w to miejsce, byłam zszokowana. Oboje z Lubym byliśmy. Oto znaleźliśmy się w połowie drogi między niebem a ziemią, czyli dokładnie w takim miejscu, jakie przypisywano Delfom w rozlicznych przewodnikach. Z jednej strony rozległa dolina z dostępem do morza, z drugiej strome, skaliste zbocza, urwiska, wąwozy. A wśród tej scenerii malutkie Delfy, miasto składające się z dwóch „głównych”, jednopasmowych, jednokierunkowych dróg, wokół których gęsto wybudowano klimatyczne hotele. A raczej schroniska, bo nie było tutaj wypasionych, wielogwiazdkowych molochów, ale szeregowe gościńce, które owszem w nazwie miały „hotel”, ale swoim klimatem raczej kojarzyły się właśnie z górskimi schroniskami, tyle że o nieco wyższym standardzie.

W jednym z takich budynków zatrzymaliśmy się i my. Droga do naszego hotelu, chociaż krótka, dawała we znaki – wszystko to przez niepewność, przez cholerną niepewność, jaki pokój nam się trafi. Szanse były pół na pół: ponieważ Hotel Athina znajdował się na zboczu góry, mogliśmy mieć widok albo na „główną” ulicę, albo na cały świat, czyli na wspomnianą wcześniej dolinę z morzem i na góry. Szybko dokonaliśmy kwaterowania, Luby chwycił za walizki, a ja wyrwałam do przodu. Brelok zaczepiony przy kluczu wskazywał, że najbliższe dwie noce spędzimy w pokoju numer 9 – pozostawało tylko pytanie, po której stronie korytarza został on zlokalizowany. Dawno już nie czułam tego narastającego uczucia podekscytowania. Numer 1, numer 4, numer 6… JEST! Jest i on, na końcu korytarza, po lewej stronie. Lewej, czyli nie od ulicy… 😉

Wejście do środka i otwarcie zamkniętych okiennic zajęło nam kilka sekund – to, co ujrzeliśmy, przeszło wszelkie nasze oczekiwania, o ile w ogóle jakiekolwiek mieliśmy w hotelu za 50zł od osoby ze śniadaniem 😉 Widok był powalający, nie spodziewałam się, że w Delfach największą naszą atrakcją będzie siedzenie w pokoju przy otwartym balkonie 🙂 Nie sądzę, żeby te wrażenia dało Wam się przekazać za pomocą zdjęć, ale mogę spróbować:

Widok z balkonu na prawo...

Widok z balkonu na prawo…

Tak mniej więcej wyglądał nasz widok z balkonu na lewo, tutaj akurat zdjęcie nie z balkonu ;)

Tak mniej więcej wyglądał nasz widok z balkonu na lewo, tutaj akurat zdjęcie nie z balkonu 😉

150905_delfy3

W Delfach spędzaliśmy dwie noce, czyli na miejscu pozostawał nam jeden dzień. Był to w zupełności wystarczający czas na zwiedzenie wszystkich atrakcji tego miasta, bo tak naprawdę była tam tylko jedna, największa (nie licząc widoków z pokoju, oczywiście) – sanktuarium Apollina z wyrocznią delficką. W czwartek rano udaliśmy się więc w pierwszej kolejności do Muzeum Archeologicznego, gdzie zaprezentowano najcenniejsze przedmioty i rzeźby wykopane na terenie świątyni, a w drugiej kolejności zaplanowaliśmy sobie obejście samego kompleksu sakralnego.

150905_delfy1

Wejście do muzeum

Wejście do muzeum

Był to już 20 sierpnia, czyli w Grecji do tego czasu spędziliśmy 7 dni. Jadąc na wakacje spodziewałam się obcowania tylko i wyłącznie z kulturą antyczną, a tymczasem do momentu przybycia do Delf ani razu nie zetknęliśmy się ze spuścizną po starożytnych Grekach. Było to dla nas spore zaskoczenie, ale naprawdę musieliśmy odczekać tydzień, aby natrafić na zabytki, które myślieliśmy, że będziemy mieć na co dzień, na każdym kroku podczas podróży. Tymczasem historia Salonik związana była przede wszystkim z okresem Bizancjum, natomiast słynne monastyry Meteory powstały dużo później, bo w XV-XVI wieku. Dopiero teraz, w Delfach, mogliśmy cieszyć oczy budowlami i przedmiotami, które przetrwały tysiące lat. I przyznaję, że za każdym razem widząc podpis eksponatu „about 5000 years BC” lub „V-IV century BC” oniemiałam z wrażenia.

Muzeum Archeologiczne w Delfach mieści się tuż obok antycznej świątyni Apollina, czyli na stromym górskim zboczu. Nowoczesny (jak na Grecję to nawet bardzo…) budynek składa się z kilkunastu przestronnych sal, w których zebrano najcenniejsze znaleziska z obszaru Delf. Gigantyczne rzeźby (najpiękniejsza z nich to moim zdaniem słynny Sfinks z Naksos), posągi, płaskorzeźby, a także przedmioty związane z kultem Apolla… Dla mnie, fanki historii antycznej Grecji, ogromną frajdą było oglądanie ekspozycji i czytanie wszystkich opisów. Dzięki temu, że najpierw obejrzeliśmy wystawę i sporo poczytaliśmy na temat tego, jak sanktuarium wyglądało wieki temu, spacerując po faktycznym terenie kompleksu sakralnego mieliśmy pełniejszy obraz sytuacji i mogliśmy lepiej wyobrazić sobie potęgę starożytnych Delf.

Obejście sanktuarium było zdecydowanie tą fajniejszą częścią wycieczki (chociaż muzeum nie można niczego zarzucić). Dopiero wchodząc na teren wykopalisk zorientowaliśmy się, jak ogromną powierzchnię zajmują. Oglądając kompleks dzień wcześniej podczas pierwszego spaceru po Delfach, wydawało nam się, że świątynia i wyrocznia nie są aż tak duże, w rzeczywistości było jednak inaczej. Spacer po ich terenie zajął nam kilka godzin. Wycieczka była wspaniała – lokalizacja sanktuarium na zboczu góry, jego rozmach, otoczenie dzikiej natury (oliwne gaje, cyprysy… <3) i widok na rozległą dolinę zrobiły na nas przeogromne wrażenie. Chodziliśmy z Lubym po terenie kompleksu sakralnego, próbowaliśmy wyobrazić sobie stojące na oryginalnym miejscu eksponaty z muzeum i wyobrażaliśmy sobie, jak to wszystko wyglądało w przeszłości, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu, jak udało im się to zbudować. Naprawdę niesamowite miejsce, z taką aurą… mistycyzmu. To chyba bardzo odpowiednie słowo opisujące Delfy i ich wyrocznię.

Widok z dołu na sanktuarium

Widok z dołu na sanktuarium

150905_delfy8 150905_delfy9 150905_delfy10 150905_delfy11 150905_delfy12 150905_delfy14
Fajrant podczas zwiedzania ;)

Fajrant podczas zwiedzania 😉

My, wazaleniarze ;)

My, wazeliniarze 😉

Po skończonej wycieczce czekał nas obiad, ostatni spacer po okolicy, kilka godzin patrzenia przez okno w naszym hotelowym pokoju i nazajutrz ruszaliśmy już dalej. Po zachwycającej Trikali spędziliśmy kolejne dwie noce w niezwykłym miejscu i coraz bardziej podobała nam się Grecja. Im dalej od Salonik, tym wycieczka zdawała się być coraz ciekawsza 😉 Z Delf jechaliśmy już do Aten, a docelowo do Pireusu, czyli największego portu w kraju i jednego z największych na Morzu Śródziemnym…

C.D.N…

Więcej zdjęć z podróży jak zwykle na moim Instagramie!