Top
3 rzeczy, których nauczyłam się dzięki maturze
Niewiele mam wspomnień z mojej matury, chociaż do egzaminu dojrzałości podchodziłam raptem 6 lat temu (sic!). Nie mam nawet żadnego pamiątkowego zdjęcia z tego okresu, które mogłoby mi przypominać, jak wtedy wyglądałam, a to z kolei przywoływałoby wspomnienia, jak się wtedy czułam. Dzisiaj żałuję, że nie mam takiej pamiątki, na pewno na starość będę żałowała jeszcze bardziej. Ale jednak coś mi po maturze pozostało i niekoniecznie mam na myśli ładny dyplom i status uzyskania średniego wykształcenia. Gdy dzisiaj staram się przypomnieć cokolwiek z tego okresu, przychodzą mi na myśl 3 rzeczy, których nauczyłam się dzięki maturze.

1. Nie ma sensu się stresować: jeśli uczciwie pracowało się na sukces, osiągnie się go

Przez całe życie bardzo spinałam się w kwestii nauki. Poniekąd wynikało to z metod wychowawczych moich rodziców (ehe), ale w dużej mierze była to kwestia mojego charakteru i ambicji. Uczenie się sprawiało mi przyjemność, dobre stopnie w szkole sprawiały mi jeszcze większą przyjemność i zawsze ważne dla mnie było, aby osiągać jak najlepsze wyniki, wybierać dobre szkoły i się do nich dostawać. Możecie sobie zatem wyobrazić, jak bardzo obawiałam się matury i jak bardzo zależało mi na tym, aby ją dobrze zdać. Naprawdę dużo się przygotowywałam, rozwiązywałam mnóstwo zadań z matematyki (bo matura rozszerzona z matematyki była dla mnie priorytetem na drodze na politechnikę) i przez całą trzecią klasę liceum wciąż miałam w głowie hasło “matura”. Wielkie, podświetlone hasło, które im bliżej do maja świeciło się coraz intensywniej i przez cały czas przypominało, co mnie czeka. Byłam pewna, że matura mnie zje. Nie uchodzę za osobę, która się bardzo stresuje, ale wewnątrz zawsze przeżywałam egzaminy. Bardzo je przeżywałam, a matury bałam się jak niczego wcześniej w życiu. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy na tydzień przed maturą stres zniknął. I nie wrócił! Pamiętam, jak idąc na maturę nie miałam absolutnie żadnych obaw, w głowie panował spokój, a pewność siebie kierowała mną przez całą serię egzaminów (a miałam ich w sumie 9). Nie stresowałam się pisząc podstawowy polski ani matematykę, byłam wyluzowana na rozszerzeniu z matmy i geografii, o języku obcym nie wspomnę. Totalny no stress. Wiecie, skąd się to wzięło? Dotarło do mnie, że kurde, no, zasuwałam jak dzika przez cały rok, ba, przez całe trzy lata liceum, a wcześniej przez podstawówkę i gimnazjum, no nie ma siły, żeby to się nie zwróciło podczas matury. Banał, prawda? Ale tak właśnie było. Bez stresu przeszłam przez cały egzamin dojrzałości, osiągnęłam mega zadowalające wyniki, dostałam się na takie studia, jakie chciałam i cała historia skończyła się szczęśliwie. Chyba nie skłamię, jeśli powiem, że podobną zasadę stosuję w swoim życiu do dziś: jeśli na coś zapracowałam, w końcu osiągnę wymarzony sukces. A nauczyłam się tego właśnie dzięki maturze.

2. Nawet jeśli życie nie jest sprawiedliwe i pomimo ciężkiej pracy sukces nie nadejdzie, zawsze pozostaje… fuks

Tę historię lubię opowiadać, bo to jedna z najzabawniejszych w moim życiu. Nie jestem szczęściarą, to jest: nie zwykłam mieć fuksa czy farta, jak zwał tak zwał. Większość rzeczy osiągam dzięki swojej pracy, ale na maturze zdarzyła się rzecz niebywała, taka, jaka zdarza się tylko w filmach. Serio, tylko w filmach, a jednak zdarzyła się mnie! Wychodząc z domu na pierwszy z egzaminów maturalnych, czyli podstawowy polski, w ostatniej chwili chwyciłam jedno z opracowań lektur (seria Greg, pewnie pamiętacie!). Nie wiedziałam, które dokładnie wpadło mi w ręce, po prostu sięgnęłam po pierwsze lepsze, byle tylko zająć się czymś w drodze na egzamin. Pamiętam, jak tata zawoził mnie tego dnia do szkoły, staliśmy jak zwykle w korku na Armii Krajowej (Gdańszczanie na pewno zrozumieją, o czym mówię), a ja postanowiłam wykorzystać ostatnie minuty aby przejrzeć streszczenia. Miałam do dyspozycji maksymalnie 10-15 minut (korek aut sprawnie się posuwał, o ironio), co starczyłoby mi na przeczytanie tylko jednego opracowania. Nie wiem czemu, ale wybrałam “Świętoszka”, a dokładnie jedną konkretną scenę z tej komedii: tę, w której główny bohater Tartuffe zostaje zdemaskowany przez Orgona siedzącego pod stołem. Gdy skończyłam czytać analizę scenki, tata akurat zajechał pod szkołę, a ja wysiadłam z auta zostawiając streszczenie w środku. Chyba nie muszę Wam dopowiadać, jaki temat wypracowania trafiłam na pisemnym polskim…? Dobra, jednak dopowiem, bo mnie skręca z podniecenia na samo wspomnienie: “Na podstawie podanych fragmentów komedii Moliera Świętoszek scharakteryzuj głównego bohatera oraz omów postawy Orgona, Kleanta i Elmiry wobec tytułowej postaci.” Podanym fragmentem komedii była scena zdemaskowania Tartuffe. Ten jeden raz w życiu miałam tak cholernego farta i trafiło mi się to właśnie na maturze. Dodam jeszcze, że drugi temat wypracowania dotyczył książki “Zdążyć przed Panem Bogiem”, której w ogóle nie przeczytałam.
Więc tak, jeśli życie nie jest wcale sprawiedliwe i za wykonaną pracę nie zawsze można się spodziewać sukcesu, to zawsze pozostaje nam liczyć na łut szczęścia.

3. Każdy egzamin to tylko egzamin

[row][column width=”6″] Zanim przystąpiłam do matury musiałam przejść przez co najmniej 2 inne egzaminy – test szóstoklasisty i test gimnazjalisty. Gdy zdawałam którykolwiek z tych egzaminów, od wszystkich naokoło słyszałam, że “dopiero matura to jest egzamin!”. Gdy podchodziłam do matury, wszyscy mówili “zobaczysz, pierwsza sesja to dopiero egzamin!”. Gdy podchodziłam do pierwszej sesji, o ironio, każdy mądry powtarzał “e tam sesja, egzamin inżynierski TO JEST DOPIERO EGZAMIN!”. Gdy na to spojrzeć z perspektywy czasu, można by powiedzieć, że w sumie nie podeszłam do żadnego ważnego egzaminu, bo każdy następny, według mądrości ludowych, był niczym w porównaniu z tym, który miał dopiero nadejść. [/column][column width=”6″]3 rzeczy, których nauczyłam się dzięki maturze [/column][/row]
Dzisiaj, mając za sobą maturę, wszystkie egzaminy na studiach, dwie obrony dyplomowe mogę powiedzieć, że żaden z tych egzaminów nie był niczym więcej niż tylko egzaminem.
Żaden jakoś szczególnie nie odmienił mojego życia, żaden nie przysporzył mi sławy, dzięki żadnemu nie zbiłam jakiejś magicznej fortuny. Bo każdy egzamin to tylko egzamin, godzina, może trzy godziny sprawdzenia się, nic więcej. Znacznie ważniejsza jest droga, która nas do tego egzaminu przywiodła, czyli pracowanie na sukces, tak samo jak ważne jest to, co zrobimy po egzaminie. Jaką drogę dalej wybierzemy, co zrobimy ze swoim życiem, gdy już wywieszą listy z wynikami. Tego również nauczyłam się dzięki maturze.

***

Nie mam pamiątkowego zdjęcia, ale jednak kilka wspomnień z matury uchowało się w mojej głowie. Jeśli jesteście w gronie tegorocznych maturzystów i jutro zasiądziecie w szkolnych ławach, aby podejść do tego rzekomo najważniejszego egzaminu w życiu, możecie dla otuchy wspomnieć sobie kilka anegdot, które Wam dziś przywołałam. Mam nadzieję, że stres Was opuści, a szczęście dopisze i że za kilka miesięcy, a później też lat będziecie z uśmiechem na twarzy wspominać ten majowy czas. Pamiętajcie, matura to tylko matura, sesja… TO JEST DOPIERO EGZAMIN! ;))

PS. Chyba nie muszę dopowiadać, abyście jutro w drogę na maturę z polskiego przeczytali pierwsze lepsze opracowanie?!

A Wy macie jakieś ciekawe historie związane z maturą? Czego tak naprawdę nauczyliście się dzięki egzaminowi dojrzałości?