Top
Wróciłam z Open’er Festival 2016. Za mną 4 dni i 4 noce poza domem. Zostało mi po nich dużo muzycznych wspomnień, bajzel w samochodzie, spalona słońcem skóra, torba brudnych ciuchów i spore braki na koncie. Można by powiedzieć, że to taki klasyczny po-openerowy zestaw i że na tym to wszystko polega. Ale w tym roku pojmuję to nieco inaczej.

Nadzieja

Wiadomo, że przyjemnie jest pośpiewać i potańczyć do ulubionych hitów odegranych na żywo, ale tegoroczna edycja festiwalu zostawiła mi w głowie znacznie więcej przemyśleń. Wydaje mi się, że Open’er niesie ze sobą dużo nadziei. Wiem, że tę wartość niezwykle trudno wychwycić z tego pijanego tłumu, w którym rzeczą „normalną” jest pchać się, sikać pod siebie, pić na umór i drzeć ryja gdy to zupełnie niepotrzebne. Wiem, bo sama wielokrotnie załamywałam ręce nad poziomem zachowania publiczności. Ale ponad wieloma przejawami chamstwa, w moich oczach Open’er i generalnie festiwale muzyczne wyrastają na ostoję nadziei. Nadziei na to, że można osiągnąć wielkie rzeczy, jeśli wkłada się w to dużo serca i jeszcze więcej pracy.

Młodzi, zdolni, spełnieni

Najlepiej czuć ją było na koncertach takich artystów jak Dawid Podsiadło czy młody polski zespół, Terrific Sunday. Ten pierwszy był już tematem osobnego wpisu na moim blogu i po Open’erze mogę się pod tym tylko ponownie podpisać: jestem absolutną fanką talentu Dawida i tego, jak się realizuje. Gdybym miała wskazać, kto jest moim idolem, wybrałabym jego. I nie dlatego, że ma fajną czuprynę i jeszcze lepsze piosenki, ale dlatego, że jest dla mnie inspiracją do pracy nad sobą i swoim talentem. Terrific Sunday natomiast to ledwo co debiutująca grupa chłopaków, którzy kilka lat temu występowali na najmniejszej scenie Open’era, aby w tym roku trafić na Main Stage. Malkontenci mogli by powiedzieć „eee tam Main o 16:00, straszna lipa”, ale takim osobom tylko przypomnę, że rok temu o podobnej porze występował tam zespół Kodaline, który teraz króluje na światowych toplistach, a przed laty również Ellie Goulding, której nikomu przedstawiać nie muszę (no dobra, jej występ odwołano w ostatnim momencie, ale planowany był właśnie na 16:00!). I właśnie ci chłopacy, na tej scenie, o takiej porze zagrali świetną muzykę, a pomiędzy piosenkami szczerze dziękowali publiczności za to, że dzięki niej właśnie spełnia się ich największe marzenie.

Talent + pasja + praca = <3

Z obu wspomnianych występów wyniosłam więc nadzieję. Nadzieję na to, że w każdym z nas drzemie talent, który przeobrażony w pasję i wsparty ciężką pracą pozwala nam spełniać najskrytsze marzenia.

Wygodnie jest żyć po najmniejszej linii oporu, pracować na pół gwizdka, a każdą wolną chwilę spędzać bycząc się na kanapie i przeskakując z kanału Comedy Central na Comedy Central Family, aby obejrzeć powtórną powtórkę powtórki Friendsów. Wiem, bo sama tak robię.

Ale po tegorocznym Open’erze jak po żadnej innej edycji odczułam tak mocno sens angażowania się w swoją pasję. Patrzyłam na Dawida, na tych młodych indie rockmanów z TS i czułam się silniejsza, bardziej zmotywowana, a już ponad wszystko czułam, że wszelkie wysiłki przybliżające nas do naszych marzeń mają sens.

“Nic się samo nie wydarzy”

O takich historiach czyta się w książkach, słucha w radiu, ogląda w telewizji, ale dopiero siedząc na trawie gdyńskiego Kosakowa i obserwując, jak młodzi chłopacy z trudem opanowują kipiącą z nich radość, zrozumiałam, że takie rzeczy dzieją się naprawdę. Ale nie dzieją się same, trzeba im pomóc. I to jest najważniejsze wspomnienie, jakie zostało mi po Open’er Festival 2016 i mam nadzieję, że utrwali się w mojej głowie na znacznie dłużej niż trwać będzie bajzel w moim aucie czy debet na koncie.