
Uratuj ten dzień
Dzisiaj nie jest dobry dzień.
Zaczął się nawet przyjemnie, spokojnym śniadaniem i słońcem za oknem, tak dawno niewidzianym w moich okolicach. Potem krótki ogar, w końcu mamy poniedziałek, trzeba nastawić się psychicznie na wszystkie wyzwania i obowiązki tego tygodnia. Zaczęłam szukać ważnych notatek, przygotowanych na dzisiejsze spotkanie. Byłam pewna, że leżą na biurku, pod ręką, wystarczy po nie sięgnąć i od razu być gotową. Ale nie, oczywiście zostawiłam je w biurze, które nie jest mi dziś po drodze. I nagle dopada mnie ta obezwładniająca niemoc, tak bardzo do mnie niepodobna.
Gdy już oplotła mnie całą, zaczynam miotać się po pokoju, mając nadzieję, że gdzieś jednak odkopię te cholerne notatki. W głowie psioczę na siebie, nie szczędząc wulgaryzmów. Nie mogę winić nikogo prócz siebie, więc obrywa mi się najgorszymi epitetami. Tyle razy obiecałam sobie trzymać porządek w papierach, segreguję je, oznaczam kolorami, a gdy przychodzi co do czego nigdy nic nie jest na swoim miejscu.
To był impuls, który wywołał całą lawinę negatywnych emocji. Z minuty na minutę traciłam grunt pod nogami, mimo że to przecież tylko dwie kartki moich osobistych bazgrołów…!
Ale znacie to, prawda? Są takie chwile w życiu i niekoniecznie muszą być efektem hormonalnego koktajlu Mołotowa. Po prostu tak się dzieje i trudno samej sobie powiedzieć „dość!” i zatrzymać ten potok myśli o beznadziei i o tym, że wszystko ch.
[…]
O 19:30 uśmiecham się do siebie, że ten parszywy dzień chyli się ku końcowi. I chociaż nie uwolniłam się jeszcze z duszących objęć niemocy, która trzyma mnie w sidłach od rana, gdzieś z mojego wnętrza dochodzi do mnie głos „uratuj ten dzień!”. Cholera, szkoda byłoby położyć się spać z myślą, że ostatnie kilkanaście godzin to pasmo bezsensownych porażek. Poddać się złemu nastrojowi to jedno, ale oddać mu całą dobę życia to drugie. No więc siedzę przy biurku, przy tym samym, od którego wszystko się zaczęło. Gapię się bezsensownie w ekran komputera, jakby rozwiązanie mojego problemu miało na mnie czekać gdzieś pomiędzy check-inem koleżanki w Juracie a wiadomości o zaręczynach znajomych. Nie czeka, tyle Wam powiem.„Uratuj ten dzień” – znowu słyszę to zdanie, sama nie wiem, skąd dokładnie dochodzi.
Więc ruszam się z miejsca. W tej chwili potrzebuję wydostać się z uścisku niemocy, potrzebuję oddechu. Wychodzę więc na taras, wciągam nosem wilgotne po deszczu powietrze, zamykam oczy i próbuję rozluźnić całe ciało. Nie, to jeszcze nie to. Patrzę na zegarek – 20:03. Super, przetrwałam następne 33 minuty, ale co dalej? Przypominam sobie, że na Comedy Central znów lecą powtórki Sex and the City. To jest to! Wracam więc do domu, układam się wygodnie na kanapie i włączam odpowiedni kanał. Jest Carrie! Jej perypetie zawsze działały na mnie kojąco. W przerwie na reklamy zaparzam sobie jeszcze herbatę, tak aby w pełni ukoić myśli i ciało. Gdy ostatni odcinek dobiega końca, sprawdzam czucie – obezwładniający uścisk niemocy zniknął. Wyłączam telewizor, wstaję z kanapy i zaczynam ten dzień na nowo. Siadam do pracy, sprzątam w pokoju, wysyłam zaległe maile. Nieważne, że przede mną jakieś 2, może 3 godziny nim zmorzy mnie sen. Uratowałam ten dzień. Nie ma znaczenia, że przez 14 godzin poddawałam się walkowerem. Do łóżka położę się jako zwycięzca. To nic, że cały mecz obrywałam co rusz po dupie i ledwo uszłam z życiem. Ostateczny wynik dzisiejszego starcia niemoc vs Hanka: 0:1. Nikt nigdy nie obiecywał, że sport to sprawiedliwa dziedzina. W końcu Euro wygrała Portugalia, helooł…?
2