Top
KONCERT W DAWIDA PODSIADŁO W POLSKIEJ FILHARMONII BAŁTYCKIEJ
Trzeba mieć tupet, żeby w wieku 23 lat wymyślić sobie ogólnopolską trasę koncertową po najwspanialszych filharmoniach i operach w kraju. Trzeba mieć tupet, żeby na tę samą trasę jako gości zaprosić czołowych artystów polskiej sceny muzycznej. I wreszcie trzeba mieć tupet, żeby podczas koncertu z tej właśnie trasy swój największy przebój, którego na żywo chciało posłuchać około tysiąca osób, przerobić na monolog z ciekawym podkładem muzycznym. Trzeba mieć tupet albo nie mieć go wcale. Wystarczy być po prostu Dawidem Podsiadło.

Andante Cantabile Tour

Koncert w Dawida Podsiadło w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej ogłoszony w lipcu jako element trasy Andante Cantabile był dla mnie jak dar niebios. Pamiętam dokładnie, jak pewnego dnia naszła mnie nieposkromiona ochota wybrać się na koncert Podsiadło (mimo, że kilkanaście dni wcześniej bawiłam się pod jego sceną na Open’er Festival 2016) i zaczęłam przeszukiwać internet pod kątem zbliżających się wydarzeń z udziałem artysty. Nic, zero. Godzinę później wchodzę na Facebooka, a tam Dawid Podsiadło we własnej osobie ogłasza jesienną trasę koncertową. Godzinę później miałam już bilety na występ w Gdańsku. 24 godziny później (w przybliżeniu) bilety wyprzedano.

Koncert w Dawida Podsiadło w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej

Takim sposobem w niedzielny wieczór 30 października zasiadłam w jednym z rzędów foteli w pięknej sali Polskiej Filharmonii Bałtyckiej na gdańskiej Ołowiance. Wystrojona w białą koszulę i lakierki – kto by pomyślał, że przyjdzie mi słuchać piosenek 23-letniego artysty w takim miejscu, przy takiej atmosferze. Bo żeby było jasne – nie byłam na sali jedyną osobą w białej koszulki i lakierkach. Nie tylko ja wzięłam sobie do serca fakt, że znaleźliśmy się w filharmonii, a nie na regularnym koncercie w jednym z popularnych klubów. Dziwne było to przeżycie, tym bardziej, że gdy poprzedni raz słuchałam na żywo Dawida, byłam po kilku piwach, ubrana w szorty i wysokie skórzane botki, czyli nieśmiertelny zestaw festiwalowy. Gdy zapadła ciemność, na scenę wyszli artyści i Dawid z zespołem zaśpiewał pierwszych kilka utworów. Siedziałam w bezruchu jak zahipnotyzowana i myślałam tylko o tym, jaki z tego Podsiadło jest skurczybyk. 23 lata i oto stoi przede mną, chudy, z zabawnym wąsem i burzliwym lokiem na głowie. Otwiera usta, wydobywa z siebie dźwięki, a cała sala zamiera. A potem w przerwie znowu otwiera usta i wszyscy pokładają się ze śmiechu. Bo powiedział. Co wiedział. A nie wie za dużo, ale i tak mówi. A co mu tam, może. Mikrofon ma. Także tego… “Teraz będzie hit.” – dopowiada, a publiczność znowu uhahana.

Uwielbiam tego gościa

Naprawdę, tak jak wiele faz zauroczenia muzycznego przechodziłam, wielu artystów kochałam, tak tego uwielbiam najbardziej, najszczerzej. Gdy patrzę na Podsiadło mam w sobie taką mieszankę pozytywnej zazdrości, dumy, zaintrygowania, ale też motywacji. Często powtarzam, że to mój jedyny prawdziwy idol i tak naprawdę jest. Trochę mnie zawstydza to, kim się stał, jak rozwinął swój talent i jak pozostał sobą, jak depcze sobie własną ścieżkę w polskim biznesie muzycznym. Gdyby ktoś spojrzał na niego kilka lat wstecz, nikt nie wywróżyłby mu takiej kariery. Ale najbardziej uwielbiam go za ten dystans, z jakim do tego wszystkiego podchodzi. Że w social media pokazuje się tak jak stoi, nieubrany, niewyjściowy, z nieposkromionym trądzikiem na twarzy. Wiem, że to może się wydać dziwne, że często przywołuję kwestię jego cery, ale dla mnie to przejaw totalnej autentyczności Dawida. I tego, że on naprawdę ma w dupie, co o nim powiedzą, bo on chce tylko śpiewać, grać i bawić się tym na całego. Podsiadło właśnie to robi, a dla mnie staje się w ten sposób nieprzerwaną inspiracją do tego, aby żyć twórczo, z pasją i dobrze się przy tym bawić.

Wrażenia po koncercie

KONCERT W DAWIDA PODSIADŁO W POLSKIEJ FILHARMONII BAŁTYCKIEJ Wracając jeszcze do gdańskiego koncertu w ramach Andante Cantabile Tour, było wspaniale. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co Dawid przedstawił publiczności. Nie kłamał pisząc, że przygotował zupełnie nowe odsłony swoich najpopularniejszych przebojów. Najlepszym tego przykładem jest wspomniany we wstępie utwór W dobrą stronę, który podczas koncertu został zaaranżowany jako monolog z podkładem muzycznym. Siedziałam i nie wierzyłam w to, co słyszę. Trzeba mieć jaja, żeby zrobić coś takiego, bo przecież ludzie przychodzą na koncert słuchać dobrze znanych im z radia przebojów. Trzeba być naprawdę dojrzałym, odważnym artystą. Albo wystarczy być Dawidem Podsiadło. Takich zaskoczeń było więcej. Pastempomat, drugi hit z najnowszej płyty Dawida, też zaprezentowano w zmienionej aranżacji. No – to samo. Jedynie Forest uchował się niezmieniony, wszystkie pozostałe kawałki otrzymały drugie życie i dzięki temu totalnie zaskoczyły wszystkich fanów artysty. A żeby formalności stało się za dość, ostatnią piosenką zaśpiewaną w ramach koncertu z trasy Andante Cantabile był… włoski utwór. Nie znam niestety języka włoskiego, więc trudno mi ocenić poprawność wykonania (nie zdziwię się, jeśli Dawid też nie zna ;)) – ale brzmiało to naprawdę przekonująco i zagwarantowało Dawidowi bonusowe punkty w moich oczach. Jest jednak malutki element zawiedzenia – zabrakło gościa specjalnego, którym miał być Pezet. Chociaż rozumiem, że wypadki chodzą po ludziach, to poczułam się niepocieszona, gdyż bardzo byłam ciekawa wspólnego występu obu artystów, a tu taka przykra niespodzianka. Dawid przeprosił i powiedział, że “ma nadzieję, że nie ma kwasu”. No, jednak trochę był. Sorry.

Tupet już mam

Niemniej jednak jestem niezwykle zadowolona, że zdecydowaliśmy się z Lubym wziąć udział w tym wydarzeniu. Przez dwie godziny mogłam na żywo posłuchać mojego śpiewającego ulubieńca, odkryć jego przeboje na nowo i kolejny raz utwierdzić się w przekonaniu, że w życiu chcę być jak Dawid Podsiadło. Nie uda mi się na pewno zorganizować takiej trasy koncertowej, ale będę robić co w mojej mocy, żeby za kilka lat postać Podsiadło przestała mnie zawstydzać. Też chcę być takim skurczybykiem w swojej dziedzinie, też chcę żyć pasją i też chcę się przy tym tak doskonale bawić. Oczywiście, nigdy nie będę po prostu Dawidem Podsiadło, ale zawsze pozostaje ta druga opcja: mieć tupet.

Zdjęcie główne na licencji CC: źródło