Top
Do napisania tego tekstu zabierałam się bardzo długo, bo aż kilka miesięcy (sumie tyle samo zajął proces powstawania naszej kuchni z IKEA, więc proporcje czasu zostały zachowane), co wynika głównie z faktu, że chciałam napisać coś wyjątkowego. Rozważałam stworzenie sztuki teatralnej, odegranie scenki albo stworzenie gotowego scenariusza filmowego. Nasze doświadczenia dawały mi duże pole do popisu, bo jest o czym opowiadać, ale ostatecznie postanowiłam przekazać Wam to wszystko ot tak, prosto z mostu. Dlaczego? Bo ta historia jest tak absurdalna, że broni się sama. Niepotrzebne są jej zbędne ozdobniki, metafory i opisy postaci (choć kilka osób w tej opowieści i tak się przewinie). Nie dam Wam jednak gotowej odpowiedzi na pytanie “czy warto kupić kuchnię z IKEA?”. Poznajcie naszą przygodę, obejrzyjcie zdjęcia gotowej kuchni i… zdecydujcie sami. Jak wspomniałam, proces powstawania naszej kuchni z IKEA trwał długo, a żeby być dokładną to dodam, że były to ponad 3 miesiące. Na wstępie mogę zatem obalić mit, że zakup w IKEA to najszybszy sposób na nową kuchnię, bo przez 3 miesiące to byle stolarz wyczaruje kuchnię marzeń i na dodatek idealnie skrojoną do Waszych potrzeb. Niemniej jednak to właśnie czas realizacji skusił nas do wyboru IKEI. Co jeszcze? Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

Dlaczego zdecydowaliśmy się na kuchnię z IKEA?

Najważniejsze czynniki, które z początku przekonały nas do zakupu kuchni z IKEA:
  • czas realizacji (mit obalony powyżej);
  • dostępność mebli i sprzętów (mit obalony w następnych akapitach);
  • doskonała obsługa (mit obalony w następnych akapitach);
  • wygoda – wszystkie usługi dodatkowe załatwiane od ręki w jednym miejscu (mit obalony w następnych akapitach);
  • estetyka i trwałość rozwiązań (jak dotąd to jedyny czynnik, którego nie mogę tego podważyć, ale nie mówię “hop”).
Jak widać, historia zapowiada się obiecująco. Ale to dopiero początek. Ponieważ nasza kuchenna przygoda trwała długo i składa się na nią wiele dziwnych wydarzeń, aby uporządkować te wszystkie sprawy i ułatwić Wam przebrnięcie przez tę opowieść (my nie mieliśmy takich udogodnień, więc doceńcie…!) podzieliłam tekst na kilka części. Każda opowiada o osobnym etapie zakupu i powstawania kuchni z IKEA. Poniżej jeszcze mała ściągawka z tego, jak planowo miał wyglądać proces powstawania naszej kuchni (planowo tj. w momencie zakupu usługi wymiarowania i planowania, od razu zamówiono nam terminy transportu i montażu):
  • 15.07 – wymiarowanie kuchni w naszym mieszkanku
  • 16.07 – planowanie (projektowanie) kuchni z pracownikiem IKEA
  • 20.07 – transport mebli do naszego mieszkanka
  • 26.07 – montaż kuchni
A jak było w rzeczywistości?

HISTORIA POWSTAWANIA NASZEJ KUCHNI Z IKEA

Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

Tak dzisiaj prezentuje się nasza kuchnia (spokojnie, ta biała zmywarka jest tu tymczasowo :)).

1. Wymiarowanie

Wymiarowanie jest usługą dodatkową w procesie zakupu i razem z usługą planowania kuchni tworzy pakiet o cenie 199 zł. Chociaż IKEA na swojej stronie internetowej dostarcza klientom wygodny (podobno) program do projektowania kuchni, gdzie można samemu wprowadzić wszystkie wymiary, postanowiliśmy skorzystać z tych dodatkowych usług dla wygody i większej pewności. Stwierdziliśmy, że dwieście złotych to nie taki majątek (zwłaszcza w kontekście całościowego kosztu kuchni) i lepiej powierzyć to specjalistom, tak aby oszczędzić sobie dodatkowych zmartwień. O ironio…! W związku z tym w pewne piątkowe popołudnie, w wyznaczonym wcześniej terminie, pojawił się w naszym mieszkanku młodziutki pan z IKEA, który zebrał pomiary całego pomieszczenia, w której kuchnia miała powstać. Tylko Luby był przy tym obecny i zapytany przeze mnie o wrażenia, powiedział, że chłopak wydał się kompetentny i że na żywo odręcznie wyrysował cały plan pokoju i kolejno dokonywał pomiarów. Pomyśleliśmy, że wszystko dobrze się zaczyna.

Co poszło nie tak?

Nazajutrz po wymiarowaniu mieliśmy umówioną usługę planowania (na konkretną godzinę, tj. 12:00). O 11:50, gdy byliśmy już w drodze do sklepu IKEA, zadzwonił do nas pan dokonujący wymiarowania. Powiedział, że właśnie się okazało, że zapomniał zebrać jeden wymiar i czy bylibyśmy tacy uprzejmi, aby zajechać do mieszkania i uzupełnić ten brak. Szczęśliwym trafem przejeżdżaliśmy wtedy obok naszego mieszkanka, więc nie był to dla nas duży problem (chociaż z tego powodu spóźniliśmy się później na usługę planowania). Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu było sporo ścianek i wnęk do zmierzenia, więc jeden brakujący wymiar to nie katastrofa, ale okazało się, że rzeczony młodzieniec zapomniał zmierzyć… szerokości ściany, przy której miała stanąć kuchnia. Czyli nie zebrał tego naj, najważniejszego wymiaru w całym stworzonym przez niego rysunku. Nie był to jednak koniec, bo już podczas usługi planowania okazało się, że brakuje kolejnych wymiarów. Na ścianie, przy której stanąć miała kuchnia, poprowadzono rurę z gazem, która odstaje od ściany na kilka centymetrów. Na dodatek w jednym miejscu w rurze zamontowano trójnik, który odstaje na kolejnych kilka centymetrów. Niestety młodzieniec od wymiarowania nie zmierzył odległości od ściany ani rury ani trójnika. Było to o tyle istotne, że gdyby ta wartość przekroczyła bodajże 6 cm, to kuchnia z IKEA w ogóle nie mogłaby powstać (w końcu meble mają standardowe wymiary i są planowane, aby maksymalnie przylegać do ścian). Więc ten niby drobiazg miał kolosalne znaczenie w projekcie. Znów mieliśmy szczęście, bo tego dnia, chociaż była to sobota, na miejscu w mieszkaniu pracowała ekipa remontowa i przez telefon podali nam brakujące wymiary. Gdyby ich tam nie było, musielibyśmy odwołać całą akcję planowania kuchni. Tutaj warto dodać, że trwająca wówczas w IKEA promocja na kuchnie powodowała ogromne trudności w umawianiu jakichkolwiek usług, bo chętnych było więcej niż dostępnych terminów. A zatem mogło się okazać, że w ogóle nie udałoby się nam skorzystać z atrakcyjnej promocji.

2. Planowanie

Planowanie kuchni przez pracownika IKEA nie różni się niczym od planowania samodzielnego, bo i tu, i tu korzysta się dokładnie z tego samego programu dostępnego na stronie internetowej. Mimo to nie żałowaliśmy decyzji wykupienia tej usługi, bo pracownik podsuwał nam różne rozwiązania i uważam, że jego wiedza była nam bardzo przydatna. Na koniec otrzymaliśmy od niego gotowy projekt zwizualizowany w kilku rzutach oraz, co bardzo istotne, gotową listę zakupów, z którą wystarczyło udać się do kasy. Na liście znajdowała się ponad setka produktów, więc wyobraźcie sobie szukać tego samodzielnie…!

Co poszło nie tak?

Generalnie pan, który planował naszą kuchnię, wydał nam się bardzo kompetentny i od jego stanowiska odeszliśmy tego dnia bardzo zadowoleni. Pamiętam jak powiedziałam do Lubego: “trzeba napisać na stronie IKEI, jaki fajny i pomocny jest ten pan D.!”. Dzisiaj nie będę podważać jego kompetencji, bo nie widzę takiej potrzeby, ale nie mogę nie wspomnieć o kilku rzeczach, które jednak nieco namieszały. Po pierwsze, w opisanej powyżej sprawie rury gazowej i trójnika, który mogły uniemożliwić nam realizację kuchni z IKEA, pan D. jednak się mylił. Na początku nastraszył nas, że być może kuchni w ogóle nie uda się zaprojektować (jeśli rura za bardzo odstaje), a w drugiej kolejności powiedział, że chyba się uda, ale być może będzie trzeba zamówić specjalne, droższe blaty, które są głębsze niż te standardowe i pozwolą zakryć przestrzeń między szafkami a ścianą. Miny nam zrzedły, bo koszt tych blatów był trzykrotnie wyższy niż zakładaliśmy, ale koniec końców, po kilku telefonach do naszej ekipy remontowej, która dzielnie zdejmowała kolejne wymiary, pan D. oświadczył, że “powinno się udać” i zamawia dla nas standardowe blaty. Więc niby super, ale stresik jednak był. Na tym jednak nie koniec, bo pan D. zasugerował, aby ze względu na tę przeklętą rurę i trójnik 3 szuflady umieszczone w dwóch szafkach zaprojektować krótsze (w IKEA są dwie głębokości szuflad, w zależności od rodzaju szafek; szafki mają 40 lub 60 cm, a szuflady odpowiednio 37 i 57 cm). Oznaczało to, że w jednej szafce o szerokości 80 cm dwie szuflady mieliśmy mieć głębokie na 37 cm, a w sąsiadującej szafce o szerokości 60 cm jedną szufladę o głębokości 37 cm. Niby nic, ale zauważcie, ile miejsca się przy tym traci. Ostatecznie nie mieliśmy wyboru i przystaliśmy na tę opcję. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby już przy montażu, miesiąc później nie okazało się, że nie ma potrzeby, aby te szuflady były krótsze. Nasz pan monter wyśmiał kompetencje pana D. i powiedział, że ta rura i trójnik w ogóle nie przeszkadzają i że mam pędzić do IKEA wymienić te szuflady na głębsze, aby od razu zamontować te właściwe. Znowu stres, czy zdążę, znowu jeżdżenie, znowu wymienianie… Ostatnią rzeczą, którą pan D. sknocił (chociaż jednoznacznych dowodów jego winy nie mamy), to lista zakupów. Podczas montażu kuchni okazało się, że mamy za dużo o jedną szufladę szerokości 60 cm, za to brakuje nam jednej 80-centymentrowej. Stwierdziłam, że to dość łatwo wytłumaczyć, bo w związku z tymi zmianami głębokości pan D. mógł się pomylić ile których ma być (chociaż umówmy – nie powinien się mylić…). Znacznie bardziej dziwił nas fakt, że po montażu został nam jeden zupełnie zbędny element, który, jak poinformował nas pan monter, wykorzystuje się tylko i wyłącznie przy montażu płyt indukcyjnych. Tymczasem w naszym projekcie ani przez sekundę nie było mowy o płycie, kuchenka gazowa była jedyną opcją. Jakim więc cudem w liście zakupów, która generowana jest automatycznie na podstawie projektu kuchni (sic!) znalazł się zupełnie zbędny element? Czy to wina pana D. czy może IKEA naciąga swoich klientów i liczy “że nikt nie zauważy”…?

3. Dostępność produktów

Wydawać by się mogło, że mając gotową listę zakupów od pana D., wystarczyło tylko iść do kasy i być szczęśliwym posiadaczem kuchni (chociaż na razie rozdrobnionej na kilkadziesiąt kartonów i paczek). Tymczasem jeszcze przed dojściem do linii kas okazało się, że w magazynie sklepu brakuje przynajmniej dwóch produktów – jednego o nazwie SKÄRALID (który oficjalnie nazywa się “komb przechow”, cokolwiek to znaczy) oraz jakiegoś dodatkowego elementu.

Co poszło nie tak?

O ile ten drugi miał przybyć w dostawie następnego dnia, o tyle “komb przechow” miał dotrzeć dopiero po kilku dniach, już po wyznaczonym terminie transportu kuchni do naszego mieszkanka. Oznaczało to, że musieliśmy SKÄRALID dokupić osobno po kilku dniach (wiązało się to z ponowną wizytą w IKEA) i zawieźć do domu samodzielnie. Na szczęśnie nie był to duży mebel, więc nie było to bardzo trudne zadanie, chociaż umówmy się – nie było to w pełni po naszej myśli i kosztowało nas dodatkowy czas. No trudno, jakoś to przeżyjemy, c’nie (tego, co miało nastąpić później, już tak łatwo nie przeżyliśmy…).

4. Zakup kuchni IKEA na raty

W tej długiej historii nie mogę pominąć kwestii rat – bo na początku mieliśmy w planie skorzystać z tej opcji. Chociaż byliśmy w stanie pokryć koszty kuchni “na raz”, postanowiliśmy rozłożyć płatność w czasie i w ten sposób zachować środki na inne wydatki, w końcu remont wciąż jeszcze trwał i lepiej było nie wyzbywać się całej zawartości z konta. O chęci skorzystania z opcji spłaty ratalnej od razu poinformowaliśmy pana D., naszego projektanta. Mieliśmy pewne obawy, czy na pewno spełniamy wszystkie warunki (żadne z nas dotąd nie kupowało niczego na raty), zwłaszcza wymóg stażu pracy był szczególnie kontrowersyjny (Luby dopiero zaczynał swoją historię na rynku pracy, a moja firma działa krócej niż rok). Dokładnie wyjaśniliśmy naszą sytuację panu D. i ten powiedział, że to absolutnie nie będzie problem, bo raty dostaje każdy po wypełnieniu wniosku.

Co poszło nie tak?

Po odejściu od stanowiska pana D. udaliśmy się do stanowiska doradcy ds. zakupów na raty. Bardzo uprzejma pani wręczyła nam kilkustronnicowy formularz, a my zabraliśmy się za jego wypełnianie. Po około 20 minutach żmudnego wypełniania kratek, na ostaniej z kilku stron doszliśmy do rubryczki “Zatrudnienie”, gdzie można było wybrać jedną z dwóch opcji – umowa o pracę lub działalność gospodarcza działająca minimum rok. Zaskoczeni zapytaliśmy miłej pani, o co chodzi, skoro wcześniej zapewniano nas o tym, że staż na własnej działalności nie ma znaczenia, na co pani (jeszcze bardziej zaskoczona niż my) oświadcza, że to nieprawda i firma musi działać przynajmniej 12 miesięcy. Była na tyle uprzejma, że wykonała telefon “na górę”, aby się upewnić, ale werdykt był jednoznaczny – nie spełniamy warunków. Było to o tyle irytujące, że straciliśmy ponad 20 minut na wypełnianie tego głupiego wniosku i na dodatek na zegarze była 20:30 (zamykają o 21:00), a my nie mieliśmy na jednym koncie całej kwoty potrzebnej do opłacenia kuchni. Niestety, mając rachunki w różnych bankach nie mogliśmy liczyć na szybki przelew z konta na konto. Mogliśmy przyjechać do IKEA nazajutrz, ale problem polegał na tym, że lista zakupów wygenerowana w programie planowania kuchni jest ważna tylko do końca danego dnia. Gdybyśmy przyjechali w innym terminie, musielibyśmy znowu odstać swoje w kolejce do stanowiska kuchni (w tym czasie kolejki były ogromne, bo wiecie, promocja; czekało się na swoją kolej nawet do godziny). Ostatecznie (po wykonaniu kilku telefonów ;)), udało nam się zebrać całą kwotę i dokonaliśmy zakupu przed zamknięciem sklepu. Ufff…! “No teraz to już z górki” – o ja naiwna, właśnie tak wtedy pomyślałam. Tymczasem…

5. Kompletowanie i transport

Transport mieliśmy umówiony na środę (20.07), czyli 4 dni po usłudze planowania. Byliśmy bardzo zadowoleni z tak bliskiego terminu, bo w okresie promocji czasem czeka się nawet kilka tygodni na dowóz mebli. Zapłaciliśmy za niego z góry 399 zł. Transport miał dotrzeć do nas w godzinach 8:00-12:oo. Luby czuwał na posterunku w oczekiwaniu na “przesyłkę”.

Co w pierwszej kolejności poszło nie tak?

O 13:00 zadzwoniłam do niego z pracy, aby zapytać “jak tam?” po czym usłyszałam znamienne “nie przyjechali”. COOO? Luby szybko wykonał telefon na infolinię, po odczekaniu kilkunastu minut na połączenie, dowiedział się, że faktycznie był problem z transportem i został on przełożony na piątek, 22.07. Wszystko spoko, tylko czemu nas nikt nie poinformował…? No nic, dwa dni nas nie zbawią, smutek był, ale daliśmy radę. Niestety, w piątek sytuacja się powtórzyła – meble miały dotrzeć do nas do 12:00, po 13:00 Luby zadzwonił na infolinię i znowu usłyszał, że problem z transportem trwa dalej, ale w niedzielę (24.07) do 12:00 na pewno przywiozą wszystkie paczki. Zaczęło się robić nieprzyjemnie, tym bardziej, że na wtorek 26.07 mieliśmy zamówiony montaż… Nie mieliśmy jednak nic do gadania, więc przystaliśmy na tę opcję. W niedzielę znów spędziliśmy w mieszkanku 4 godziny, aby po 13:00 wykonać trzeci już telefon na infolinię w sprawie transportu (warto zaznaczyć, że każde połączenie z infolinią kończy się rozmową z innym konsultantem, więc każdorazowo musieliśmy opowiadać wszystko od początku, pracownik infolinii musiał na nowo poznawać i badać sprawę i zanim mógł przejść do działań naprawczych, mijało grubo ponad 10 minut; doliczcie do tego czas oczekiwania na połączenie, który nie raz wynosił ponad 20 minut wiszenia na telefonie). Tym razem usłyszeliśmy inne wieści: “z państwa transportem jest pewien problem i na razie nie wiadomo, kiedy meble dotrą”. “Jak to nie wiadomo? Przecież na wtorek mamy zamówiony montaż!” “Och, na wtorek? Jeśli tak, zrobimy wszystko, aby meble dotarły do państwa jeszcze jutro! Skontaktujemy się z państwem jeszcze dziś w tej sprawie.” Chyba nie muszę dodawać, że do końca dnia nikt nie zadzwonił?

Co w drugiej kolejności poszło nie tak?

W poniedziałek uznałam, że miarka się przebrała i przez infolinię niczego nie załatwimy. Pojechałam do IKEA, aby załatwić dowóz mebli osobiście – czas naglił, bo montaż miał się odbyć już nazajutrz. 45 minut czekałam w kolejce do “okienka” reklamacyjnego. Wyjaśniłam, na czym polega problem, na co kierownik zaczął dzwonić do firmy transportowej (IKEA zatrudnia do transportu niezależną firmę, w Trójmieście jest to firma Rhenus) i po ponad 20 minutach stania przy okienku dowiedziałam się, że nasza przesyłka została zgubiona w magazynie firmy transportowej. Pracownik tejże firmy OBIECAŁ (!) jednak kierownikowi z IKEA, że do następnego dnia na pewno uda im się te paczki znaleźć i całość dotrze do nas z samego rana, razem z ekipą montażową (która to ekipa również jest z firmy Rhenus, bo IKEA także te usługi outsourcinguje). Uspokoiłam się, że ogień został ugaszony i wróciłam do domu.

Co w trzeciej kolejności poszło nie tak?

Nazajutrz od 8:00 Luby czekał na posterunku na przyjazd ekipy remontowej wraz z transportem (policzcie sobie, ile razy do tego momentu Luby albo ja byliśmy uziemieni w mieszkaniu w oczekiwaniu na IKEĘ – ile to nas czasu wszystko kosztowało…! A przygody trwały dalej). Do 10:00 nikt nie przyjechał. Nawet nie próbowałam dzwonić na infolinię, tylko czym prędzej pojechałam do IKEA (teraz policzcie, ile razy musieliśmy jeździć do tego sklepu). Znów około 40 minut czekania w kolejce, w końcu podchodzę do okienka reklamacyjnego, gdzie pracownik IKEA (niebędący kierownikiem) poprosił o wytłumaczenie sprawy od początku. Hmm, tylko od czego by tu zacząć…? Poirytowana powiedziałam, że to nie ma sensu i że proszę od razu o rozmowę z kierownikiem. Na początku zaczął mówić, że nie ma takiej możliwości, dopiero na moją bardzo dosadną prośbę, wymówioną z odpowiednią dozą irytacji, zgodził się przyprowadzić kierownika. Miałam szczęście, bo był to ten sam człowiek co dzień wcześniej, oszczędziło mi to kolejnych minut tłumaczenia sprawy. Powiedziałam, że nie przyjechał ani transport ani ekipa i że CO TERAZ? Kierownik nie krył zdziwienia, przeprosił mnie za tę całą sytuację i powiedział, że zaraz ponownie wykona telefon do firmy transportowej. Kolejny kwadrans później wrócił ze swojego biura i oświadczył, że pracownik Rhenusa obiecał mu wyjaśnić tę sprawę i że on (kierownik z IKEA) obiecuje zadzwonić do mnie gdy tylko się czegoś dowie. Zapytałam go, co z montażem, który nam przepadł i powiedział, żebym się nie martwiła, bo to podlega pod montaż reklamacyjny i takie montaże wykonywane są poza kolejnością, więc gdy tylko wyjaśni się sprawa transportu i meble w końcu do nas dotrą, ustalenie terminu ich zamontowania będzie tylko formalnością. W sprawie transportu wyjaśnił mi natomiast, że jeśli by się okazało niemożliwe odnaleźć nasze zagubione paczki, to IKEA zobowiązuje się skompletować zamówienie na nowo i wysłać niezależnym transportem. Ponownie przeprosił, na pocieszenie dał bon na obiad do restauracji IKEA (pewnie w myśl zasady: “idź się nażryj i nie zawracaj ludziom głowy”; chociaż oficjalnie było to w ramach przeprosin za długi czas oczekiwania w punkcie obsługi klienta). Odchodząc poprosiłam go jeszcze, aby wykonał do mnie telefon nawet wtedy, gdy sprawa się nie wyjaśni. Wytłumaczyłam mu, że mam dość czekania na telefony, bo nikt nigdy nie dzwoni i oczekuję informacji nawet o braku postępów, byle tylko wiedzieć, że ktoś o naszej sprawie pamięta. Zapewnił mnie, że NA PEWNO ZADZWONI.

… Co w czwartej kolejności poszło nie tak?

Oczywiście, nie zadzwonił. Nazajutrz moje poirytowanie przeistoczyło się we wkurw wszechczasów (chciałam uniknąć przekleństw w tym tekście, ale właśnie piszę 2815. słowo tego postu i chcę podkreślić, jak narastały we mnie emocje) i trzeci raz z rzędu pojechałam do IKEI. ZNOWU spędziłam na kanapie poczekalni dwa kwadransy, w końcu wywołują mój numerek, kieruję się do okienka i już z daleka widzę tego samego kierownika i ten jego wyraz twarzy mówiący “o kurwa, zapomniałem”. Zanim się odezwałam już on zaczął: “bardzo panią przepraszam, miałem dzwonić na koniec dnia, ale niestety tyle się działo…”. Bardzo chciałam się na niego wydrzeć, ale postanowiłam zachować twarz i podejść do sprawy na chłodno (chociaż oczywistym było, że w środku cała się gotowałam). Zapytałam, o co w tym wszystkim chodzi, na co pan kierownik wyjaśnił, że nasze zamówienie zostało zgubione, oni chcieli je skompletować na nowo, tylko problem jest taki, że w naszym zamówieniu znajdowały się dwa produkty, które były ostatnimi na stanie i na dodatek są to końcówki kolekcji, więc nie ma co liczyć na dostawę. Sprawa dotyczyła piekarnika i blatów. Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się tego problemu. W chwili zakupu kuchni wiedziałam, że są to końcówki serii (pan D. podczas planowania nam o tym powiedział i uprzejmie zadbał, aby nam zarezerwować w magazynie te produkty, gdyż bardzo nam na nich zależało). Stąd gdy transport wciąż był gubiony, wiadome było, że pojawi się problem brakujących towarów. Przygotowałam się więc na tę okoliczność i powiedziałam kierownikowi, że w takim razie niech IKEA pokryje koszty wymiany piekarnika i blatów na inne modele. Odrobiłam lekcję i wskazałam konkretne nazwy produktów, które nas interesowały – chodziło o to, aby w wyglądzie były maksymalnie zbliżone do tych z naszego projektu. Przypadkiem, oba produkty były droższe niż te z naszej listy zakupów. Byłam nastawiona na długie negocjacje w tej sprawie, tymczasem kierownik wydał się wręcz wdzięczny za przedstawione przeze mnie rozwiązanie i powiedział, że od razu bierze się za formalności związane z tą zamianą. Na koniec dodał, że mur beton zamówienie dotrze do nas nazajutrz i że zostanie wysłane prosto z magazynu IKEA i że firma Rhenus nie dotknie żadnej z naszych paczek (no dobra, nie tak brzmiały jego słowa, ale pewnie już przysypiacie, więc muszę dodać nieco pieprzu do tej opowieści; mocne, c’nie??). Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

IKEA zgodziła się na własny koszt wymienić zakupione przez nas blaty KARLBY (które zgubili w transporcie) na blaty MÖLLEKULLA. Przyznam szczerze, że MÖLLEKULLA bardziej mi się podoba, bo nie ma klepek, tylko składa się z jednego płatu drewna. KARLBY wybraliśmy początkowo ze względu na cenę – były w promocji i kosztowały ponad połowę mniej niż MÖLLEKULLA.

… Co w PIĄTEJ kolejności poszło nie tak?

Gdy skończył majstrować przy sprawie kompletowania nowego zamówienia, oświadczył, że pora ustalić ponowny montaż (nagle opcja montażu reklamacyjnego przestała być aktualna, ciekawe czemu???). Tutaj moje serce stanęło, bo bałam się usłyszeć, jaki mają pierwszy wolny termin… “22 sierpnia” brzmiał wyrok (przypomnę, że w kalendarzu widniał tego dnia 27 lipca). “Postaramy się znaleźć alternatywne rozwiązanie, może poprosimy takiego pana Staszka, który robi dla nas awaryjne montaże, ale lepiej od razu wpisać państwa na ten termin, w razie gdyby inne możliwości nie wypaliły”. “No dobra, niech będzie, i tak nie mamy innego wyboru” – brzmiała moja odpowiedź.

………. Co w SZÓSTEJ kolejności poszło nie tak?

Miałam obiecaną wymianę brakujących produktów na lepsze (w sumie “dostaliśmy” od IKEA ponad 1200 zł, bo tyle wynosiła łączna różnica cen tych towarów) i ustalony termin transportu i montażu (ten drugi niezbyt satysfakcjonujący, no ale co poradzę…). Psychicznie czułam się nieco lepiej, więc mogłam wracać do domu. Na dodatek pan kierownik zrobił coś niebywałego i na kartce napisał mi swoje imię i nazwisko oraz, O ZGROZO, numer telefonu do IKEA GDAŃSK! (nigdzie w internecie nie znajdziecie numerów do danego sklepu, a nawet jeśli wydaje Wam się, że znajdziecie, wszystkie są przekierowywane na oficjalną infolinię. Wszystko po to, aby scentralizować proces obsługi klienta i nie zawracać d. pracownikom sklepów). Powiedział, że na pewno nie będzie takiej potrzeby, ale dla mojego komfortu daje mi ten numer na wypadek jakiś nagłych problemów. “Na wypadek? Od razu mogę dodać ten numer do ulubionych w telefonie!” – pomyślałam.

………. Co w SIÓDMEJ kolejności poszło nie tak?

Ledwo przekroczyłam próg sklepu, przypomniało mi się, że przecież wystąpiliśmy z Lubym o zwrot kosztów transportu (w końcu usługa nie została wykonana poprawnie i to już 3 razy), więc postanowiłam wrócić się do pana kierownika, aby o to dopytać. Nie czekając w kolejce, od razu pokierowałam się do jego stanowiska i z wyrazu jego twarzy wywnioskowałam, że to nie koniec przygód. “Dobrze, że pani wróciła, jest taki problem…”

Może obstawicie, co tym razem się nie udało?

Otóż, zakupiony i opłacony (sic!) przez nas zlew DOMSJO w ciągu tygodnia od daty pierwszego umówionego dla nas transportu został wycofany ze sprzedaży i to na całym świecie. Kierownik wykonał telefon do działu kuchni, gdzie wytłumaczono mu (i co przekazał również mnie), że wraz z nowym katalogiem IKEA wymieniono syfony do zlewów i tak się jakoś złożyło, że te nowe syfony nie pasują do zlewów DOMSJO, więc zamiast wycofać te syfony, wycofali zlewy i teraz trzeba je przeprojektować i wyprodukować specjalne nakładki, aby dopasować do syfonów. Logiczne, prawda…? Nogi się pode mną ugięły, co od razu zauważył pan kierownik i pocieszył mnie, że do montażu został jeszcze miesiąc i że te zlewy wrócą do tego czasu, bo to topowy produkt i że jest w związku z tym mnóstwo reklamacji, więc IKEA ma nóż na gardle. Kto by pomyślał, że już po kilku minutach docenię przełożenie naszego montażu aż o miesiąc…! No nic, będziemy zatem czekać na wiadomość. Przy okazji zapytałam o ten zwrot pieniędzy za transport, usłyszałam: “Sprawy finansowe rozpatrują ludzie z Warszawy, ja nie mogę pani pomóc w tej sprawie”. Chyba czeka mnie kolejny telefon na infolinię…

W końcu coś poszło tak jak miało pójść!

Nazajutrz paczki przyjechały. Tacy byliśmy szczęśliwi! W końcu, po półtora tygodnia oczekiwania na towary, za które zapłaciliśmy kilkanaście tysięcy złotych, kuchnia była z nami. Chociaż upakowana w kilkadziesiąt kartonów, cieszyła zupełnie jak ta zmontowana. Błoga chwilo, trwaj…! Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

Meble i sprzęty w końcu dotarły!

Ale żeby nie było za wesoło…

Przez 4 tygodnie dzielące nas od montażu parokrotnie bywaliśmy w IKEA w celach zakupowych, w końcu poza kuchnią mieliśmy do urządzenia też inne pokoje. Parokrotnie pytałam o dostawę DOMSJO, ale zawsze otrzymywałam odpowiedź, że nic nie wiadomo. W końcu przy trzecim podejściu pewien pan zajrzał do komputera i poinformował mnie, że termin dostawy DOMSJO to… 5 październik. COOO??? Machina emocji ruszyła na nowo! Trafiłam wtedy na kompetentnego pracownika (a raczej pracownicę), która szybko znalazła rozwiązanie – zlew zastępczy. Objawia się to tym, że musiałam kupić najtańszy dostępny w IKEA zlew, monterzy zamontują nam go 22 sierpnia, a gdy w październiku dotrze dostawa DOMSJO, zostanie umówiony dodatkowy termin wizyty monterów, którzy podmienią zlew tymczasowy na ten docelowy, bez szkody dla reszty mebli. Przystałam na tę opcję, bo nie wyobrażałam sobie znowu przekładać termin całego montażu ze względu na niedostępność kolejnego produktu… Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

Tak prezentował się zlew zastępczy, który służył nam przez dwa miesiące. Był tak mały, że drewniany blat wokół był wciąż mokry i nie nadążałam z wycieraniem… Zdecydowanie za nim nie tęsknimy.

6. Montaż i instalacja kuchni z IKEA

Etap kompletowania i transportu może Wam się wydać najgorszym ze wszystkich, ale poczekajcie na wielki finał, czyli montaż naszej kuchni z IKEA. Może on pozwoli Wam lepiej ocenić czy warto kupić kuchnię z IKEA. Bez zbędnych ceregieli, od razu przejdźmy do części pt.:

Co w pierwszej kolejności poszło nie tak?

Jak zostało umówione z panem kierownikiem, montaż miał się odbyć 22 sierpnia. Pamiętam mój stres, gdy tego dnia od 8:00 siedziałam jak na szpilkach w oczekiwaniu na dzwonek domofonu. Do 9:00 w mieszkaniu panowała idealna cisza, przerywana tylko moimi westchnieniami. Wiedziałam już, że sprawdził się najczarniejszy scenariusz i monterzy nie dotrą do nas w umówionym terminie. Wtedy też (po raz pierwszy w życiu) jako klientka zrobiłam taką awanturę przedstawicielowi firmy, że dosłownie czułam, jak tej całej IKEI idzie w pięty. Tym razem postanowiłam uszanować swój czas i nie jechać po raz n-ty do sklepu IKEA, tylko skorzystać z infolinii. Biedna pani konsultantka… Wydzierałam się na nią tak głośno, że musieli mnie słyszeć wszyscy na osiedlu, ale miałam to gdzieś. Byłam na skraju wyczerpania nerwowego i po prostu musiałam dać im to jasno do zrozumienia. Przeprosiłam też biedną konsultantkę, że trafiło na nią, ale “na kogo niby ma trafić, skoro jedyna opcja kontaktu z IKEA to ta idiotyczna infolinia?!?!?!?!?!”. Obiecała, że wyjaśni sprawę i oddzwoni. Po 15 minutach oddzwania ktoś inny, rzekomo kierownik działu, przeprasza i zapewnia mnie, że ekipa montażowa będzie nazajutrz. “Jak to nazajutrz, skoro termin oczekiwania na montaż to u Was MIESIĄC?” – odpowiedziałam wk.wiona. “To wyjątkowa sytuacja, zamówiliśmy specjalną ekipę i na pewno będą jutro u pani”. No i byli.

Co w drugiej kolejności poszło nie tak?

Gdy we wtorek, 23.08, stanęli w moich drzwiach punkt 8:00, chciałam ich wszystkich wyściskać. Później przypomniałam sobie, że są z tej okropnej firmy Rhenus, która zapewniła mi moc atrakcji przy transporcie więc pominęłam przytulanki, a monterzy wzięli się do pracy. Zasuwali jak mróweczki od 8:00 do około 17:30. Tym razem to ja czuwałam na posterunku (Luby był w pracy) i cały czas obserwowałam postępy w montażu. Z godziny na godzinę ubywało kartonów, a ich zawartość przeistaczała się w naszą wymarzoną kuchnię. Piękna! Co rusz wysyłałam Lubemu MMS-y przedstawiające etapy jej powstawania, a on tylko czekał na więcej. Na koniec szef ekipy dał mi do podpisania formularz odbioru kuchni, zapłaciłam za wykonanie usługi i w sympatii się rozstaliśmy. Gdy Luby wrócił z pracy, na jego twarzy pojawił się banan równie wielki, co na mojej. Długo przypatrywaliśmy się gotowej kuchni, wszystko w niej było idealne, i te kafle tak idealnie wpasowały się w szafki, i ten blat taki piękny…! No po prostu cudo! I nagle, po kilku godzinach, zauważyliśmy TO. Tym czymś było 15 centymetrów różnicy pomiędzy umiejscowieniem płyty gazowej a okapu. Wiecie, okap to takie urządzenie, które z definicji powinno wisieć centralnie nad płytą gazową (…), tymczasem nasz okap był przesunięty względem płyty o 15 cm. 15 kuźwa centymetrów…! Do historii naszej rodziny przejdzie słynne zdanie wypowiedziane przez Lubego, który dostrzegł ten szkopuł: “Ej, Hanka, coś tu jest spierdolone…!” (wybaczcie przekleństwo, ale to cytat!). Wiecie, w tamtej chwili zabrakło mi już nazw emocji, aby wyrazić to, co czułam.  Nie będę się zatem silić na kwiecisty opis mojej reakcji, bo sama nie wiem, czym tak naprawdę była (…) Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

Jedyne istniejące zdjęcie dokumentujące paskudną pomyłkę ekipy montażowej z IKEA. Dokładnie przyjrzyjcie się, gdzie jest płyta gazowa, a gdzie okap…

Jak do tego doszło i jak temu zaradzono?

Pewnie myślicie sobie teraz: “co za ciemnota nie zauważyła tego od razu?”, ale prawda jest taka, że to nie było takie oczywiste. Wynika to głównie z faktu, że dojście do naszej kuchni jest po skosie od przedpokoju i kąt widzenia sprawiał, że ten błąd nie był zauważalny od razu. Z bliska też tego nie widać, dopiero gdy stanie się dokładnie na wprost, w pewnej odległości, widoczna była pomyłka montażystów. Wyniknęła ona ze złej kolejności montażu – w projekcie kuchni przewidziano dwie zaślepki między dolnymi szafkami, ale monterzy zamiast stosować się do projektu zrobili zaślepki po swojemu i przez to dolne szafki przesunęły się w lewo, podczas gdy góra została tam, gdzie miała być. I stąd 15 cm przesunięcia. Kilka telefonów i kilka dni później, ta sama ekipa montażowa była u nas z powrotem, aby poprawić co zepsuli. Bardzo obawiałam się demontażu i ponownego montażu mebli, bo nietrudno o jakieś odpryski, zarysowania i inne uszkodzenia. Przyznam szczerze, że zrobili to dość sprawnie, ale w wyniku przesunięcia dolne szafki z tyłu wyglądają jak sito (przypominam, że z tyłu leci rura gazowa, na którą wycięto specjalne otwory i przy wprowadzaniu poprawek konieczne było wycięcie otworów na nowo…). Nie obyło się też bez użycia nowego blatu – trzeba było wywiercić dziurę na płytę gazową w innym miejscu niż poprzednio. Szczęśliwie, po pierwszym montażu kuchni został nam cały jeden blat (planowaliśmy go zwrócić do IKEA), więc wystarczyło usunąć poprzedni i zastąpić go nowym, już z nowymi otworami. W końcu sytuacja została opanowana! Później udało nam się nawet odzyskać pieniądze za użyty drugi blat, chociaż okupiliśmy to kolejną wizytą w IKEA i kolejnymi 45-minutami spędzonymi w “okienku” reklamacji.

A CO Z DOMSJO???

Tutaj, o dziwo, obyło się bez niespodzianek. Dostawa dotarła do sklepu na początku października i ostatecznie zlew został nam zamontowany 28 października (wcześniej nie było terminów, c’nie…). Potem wizyta w IKEA i zwrot kosztów zakupu zlewu tymczasowego (musiałam im go odwieźć, aby zwrócili mi za niego pieniądze). Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

Gdyby ktoś zapytał mnie, jaki był ogromny krok dla ludzkości, powiedziałabym że wynalezienie dużych zlewów. Zupełnie inna jakość życia odkąd mamy nasz DOMSJO!

Po ponad 3 miesiącach nasza kuchnia była w pełni gotowa!

Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

Czy warto kupić kuchnię z IKEA?, czyli o naszym niekończącym się koszmarze

***

Tak jak się spodziewałam, to najdłuższy tekst w historii bloga i trochę mi głupio, że dotyczy… kuchni z IKEA. Obiecałam sobie jednak, że ten tekst powstanie, a ponieważ nie chcę powierzyć go obcym serwerom, postanowiłam opublikować go u siebie na blogu. Chciałam też podzielić się tą historią z tymi, którzy etap kupowania kuchni mają przed sobą, tak aby mogli ocenić czy warto kupić kuchnię z IKEA. Taki był mój zamysł, ale skoro ten tekst ma prawie 5000 słów, obawiam się, że mało kto przebrnął do końca bez scrollowania. Jeśli Wam się to udało, to szacun! Może uda mi się z tego tytułu załatwić Wam darmowy obiad w restauracji IKEA, bo w sumie otrzymałam ich chyba z 5. Widać lubią dokarmiać ludzi!

W całym tym szaleństwie najgorsze było to, że okradziono nas ze wspaniałych wspomnień. Chciałam, aby urządzanie naszego mieszkania było przyjemnością, spełnieniem marzeń, które będziemy przywoływać w myślach przez długie lata. W końcu to remont zazwyczaj przynosi najwięcej kłopotów, dekorowanie wnętrz jest wyśmienitym deserem, nagrodą. U nas, ze względu na kuchnię z IKEA, było niekończącym się koszmarem, który zafundowała nam marka, o ironio, słynąca z prostych i funkcjonalnych rozwiązań.

Dla mnie przykrość była podwójna, bo IKEĘ uważałam za firmę o ludzkiej twarzy, taką, która nigdy nie zawodzi, a jeśli zawodzi, to potrafi to szybko obrócić na korzyść klienta. Nie wiem, gdzie podziały się nasze korzyści… W pewnym sensie nasza kuchnia obaliła mit IKEI jako firmy idealnej (serio, za taką ją wcześniej uważałam). Smutek, żal, chciałoby się powiedzieć wzorem mojego kolegi z pracy (pozdrawiam).

Dzisiaj gdy patrzę na naszą kuchnię, chociaż piękną i bardzo funkcjonalną, to jedyne, co mam przed oczami, to tego kierownika z IKEA i jego minę pt. “o kurwa, zapomniałem”. Szczęściarz. Też chciałabym zapomnieć, ale co poradzę… Pamiętliwa jestem.

PS. Ostatnio zauważyliśmy, że coś niepokojącego dzieje się z drzwiami naszej mikrofalówki… Chyba znów czeka nas wizyta w okienku reklamacyjnym IKEA.

20