Top
Nieco ponad półtora roku temu porzuciłam ciepłe gniazdo rodzinnego domu i wyruszyłam w długą podróż zwaną dorosłością. Na początku było dość smutno, wiadomo, ale bardzo motywowała mnie myśl, że oto jestem już w pełni dorosła, oto jestem panią swojego losu i oto w końcu doczekałam się… swojego, tak zwanego, gospodarstwa domowego, w którym jestem kobietą numer jeden. A wiecie doskonale, że kobieta numer jeden to najważniejsza osoba w danym domu, taka, która musi wszystko ogarniać, która zbiera pochwały za pyszny sernik i taka, która dostaje niezłe baty, gdy zupa jest za słona (ale oczywiście tylko w przenośni!). To ona zna najlepiej blaski i cienie codziennej rutyny. Chyba nie skłamię, jeśli powiem, że w każdej dziewczynce drzemie potrzeba gospodarzenia. Każda buja w obłokach i rozmyśla o tym, jak kiedyś będzie wyglądać jej dom, jak będzie spędzać czas pichcąc różne smakołyki w kuchni, a jak zadba o swój balkon lub, jeśli jej się poszczęści, ogródek. I wiem, że to może jakieś przestarzałe stereotypy, że przecież jest równouprawnienie, bla bla bla… Ja w każdym razie bardzo dużo rozmyślałam na ten temat i dzisiaj nie wstydzę się tego powiedzieć, w końcu to taka moja naturalna potrzeba (i śmiem sądzić, że nie tylko moja). No więc od półtora roku spełniam swój sen o dorosłości, jestem tą “gospodynią”, wyprawiam imprezy, gotuję, sprzątam, a czasem nie robię nic. I jak jest? Generalnie całkiem spoko, zwłaszcza gdy sprzyja mi w tym wszystkim tzw. wena. A czasem, jakby to kolokwialnie powiedzieć, jest chu*owo, bo przecież w gruncie rzeczy nie na wszystkie aspekty gospodarzenia byłam gotowa, nie wszystkie lekcje miałam przećwiczone. Nie wszystko  można przewidzieć, nie wszystko też ujęła Małgosia Rozenek w swoich poradnikach (dzięki Bogu za Małgosię Rozenek!!!; tak, to żart). Tak, wyprowadzając się od rodziców, ja też marzyłam o byciu perfekcyjną panią domu (PPD), ale życie szybko zweryfikowało moje kwalifikacje i okazało się, że czasami bliżej mi jednak do chujowej pani domu (ChPD). I dzisiaj właśnie o tym Wam opowiem, opierając się na konkretnych przykładach.

Przygody chu*owej Hanki domu

Pierwsze dorosłe mycie kuchni i łazienki

Każdy, kto przechodził w swoim życiu przez remont, wie, że dłużące się prace wykończeniowe sprawiają, że z wytęsknieniem czekamy na moment końcowego sprzątania. Nie inaczej było ze mną – przebierałam nóżkami na samą myśl o tym, że wkrótce będę mogła pozmywać wszystkie podłogi, pozbyć się tych pyłów, tego wszechobecnego brudu… A już najbardziej czekałam na mycie kuchni i łazienki, aby móc w końcu zacząć z nich korzystać. Gdy zatem nadszedł ten dzień, wyposażyłam się w całą armię ajaxów, cifów i cilit bangów, a do tego w porządne gąbki, który miały być moimi sprzymierzeńcami na drodze do czystości a’la Małgosia Rozenek. Wisienką na torcie miało być doczyszczenie armatury i płyty gazowej, bo wiecie, to te elementy wyposażenia, których wysoki połysk robi największą robotę. I wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy na koniec misji sprzątania okazało się, że każdy jeden kran w mieszkaniu (nie wspomnę nawet o cenie ich zakupu…) i calutka płyta gazowa są pokryte rysami wszelkiej maści (i to jeszcze przed pierwszym prawdziwym użyciem!!!), ponieważ okazało się, że ta chropowata strona gąbki nie jest idealnym narzędziem do mycia chromowanych elementów… Powiedzieć, że szlag jasny mnie wtedy trafił to jak nie powiedzieć nic.

Pierwsze dorosłe nastawienie zmywarki

Pamiętam to doskonale. Och, jaka ja się czułam wtedy dojrzała! Oto moja nowiuśka kuchnia, jeszcze nie zdążyłam rozdziewiczyć wszystkich szafek i szuflad i oto nadszedł czas na pierwsze mycie naczyń. Jak przystało na PPD, wyposażyłam się w profesjonalną zmywarkę i jak Rozenek przykazała, każde brudne naczynie szybko lądowało w jej wnętrzu. Nie inaczej postąpiłam z nowo zakupionymi deskami do krojenia, w końcu kto to widział, aby nie umyć ich przed pierwszym użyciem. A że drewnianych desek nie można myć w zmywarce, to kto mi to przepraszam bardzo miał powiedzieć? Na etykietce takiej informacji nie widziałam, zresztą kto to widział, aby marnować życie na czytanie etykiet, trzeba działać od razu! Takim sposobem, na samiuśkim wejściu w dorosłość, wylądowałam z całym kompletem powykrzywianych desek do krojenia, każda z wieloma szparami. Ilekroć potrzebowałam pokroić owoc lub soczyste warzywo, od razu musiałam myć blat pod spodem, bo ciecz nieuchronnie przedostawała się na jego powierzchnię. Początki bywają trudne, co zrobić.

Pierwsze dorosłe nastawienie pralki

O ile ze zmywarką, wbrew pozorom, miałam doświadczenie z rodzinnego domu, o tyle z pralką nie miałam go (prawie) wcale. Tak, wykrzywiajcie usta w grymasie i dezaprobacie, ale przez 26 lat życia pranie w magiczny sposób robiło się samo, rękami mamy, siostry, czasem nawet taty, którzy dorzucali moje ubrania do bębna razem z pozostałymi. Wyobraźcie sobie zatem zapał, z jakim zabrałam się za nastawienie pierwszego w życiu prania w swoim własnym gospodarstwie domowym. Do wyprania było dużo ręczników, które ledwo co kupiłam, wypadało je zatem odpowiednio “zdezynfekować” przed pierwszym zastosowaniem. Ale kto to widział, żeby wszystkie kolory ręczników prać osobno? Ubrania to wiadomo, że trzeba kolorami dobierać, ale ręczniki? To chyba mało ekonomiczne rozwiązanie, skoro z każdego koloru mamy raptem po dwie sztuki? Takim sposobem wszystkie białe, nowo kupione  ręczniki szybko zmieniły odcień na delikatną zieleń, ponieważ zdecydowałam się wyprać je właśnie z ręcznikami zielonymi i szarymi. Pamiętam moją pierwszą myśl po wyciągnięciu rzeczy z bębna pralki: “hmm, ale to się chyba spierze przy drugim praniu? Na pewno!”. Chujowa Hanka domu

Pierwsza dorosła przeróbka krawiecka

Historia naszych sypialnianych zasłon była przeze mnie poruszana w innym tekście na blogu, ale dziś nie mogę nie przywołać jej ponownie. Jest to bowiem przykład, jak można spartaczyć sobie życie w pełni świadomie. Gdyby przyszło Wam skracać zasłony w oknach, jaką długość byście wybrali? Co byłoby dla Was wskaźnikiem, czym byście się kierowali? Odpowiedzi w Waszych głowach to pewnie “aby sięgały do ziemi”, “aby delikatnie leżały na podłodze, bo mogą się jeszcze skurczyć w praniu”, może nawet “aby sięgały parapetu, bo chcę taką długość”. W każdym z tych stwierdzeń jest dużo racji i dzisiaj ją dostrzegam, tym bardziej dziwi mnie fakt, że ja postanowiłam skrócić je tak, aby sięgały… do rury kaloryfera, czyli jakieś 15 cm ponad podłogą. Nie do parapetu, nie za parapet, nie do podłogi… Wybrałam sobie jakiś dziwaczny punkt odniesienia i z pełną świadomością powiedziałam pani krawcowej: “tnij, pani!”. Gdy zasłony wróciły do domu po przeróbce i zobaczyłam, jak idiotycznie postąpiłam, nie miałam dla siebie litości. Cóż, takiej lekcji gospodarzenia to chyba nawet Małgonia nie przewidziała.

Pierwsze dorosłe przemeblowanie

Nie minęło nawet pół roku od wprowadzki, a ja już zabrałam się za pierwsze przestawianie mebli w kilku pokojach. Jest to proceder stały w moim repertuarze, bo ja nie potrafię usiedzieć w miejscu i muszę coś stale zmieniać w moim otoczeniu. Jednak to pierwsze przemeblowanie, ba, nawet dwa pierwsze, utknęły mi w pamięci i to bardzo trwale. Wszystko przez to, że towarzyszyły im dwie spore katastrofy budowlane, czyt. obie zakończyły się dziurami w ścianach i podłogach. Za pierwszym razem sprawa dotyczyła naszego domowego biura – chciałam przestawić szafkę, na której szczycie stała oparta o ścianę ramka, co nieuchronnie doprowadziło do zrzucenia ów ramki na ziemię, przy okazji zahaczając o sąsiednią ścianę. A że ramka swoje waży i jest wykonana z metalu, pozostawiłam dwie wyraźne pamiątki – dziurę w ścianie i głębokie wgniecenie w podłodze. Ich widok towarzyszy mi na co dzień i na każde wspomnienie tej sytuacji, mam ochotę się przeżegnać. Drugie przemeblowanie miało podobny skutek – tym razem dziura w ścianie pojawiła się tuż przy drzwiach wejściowych do domu, będąc jawną pamiątką mojego przysłowiowego “braku wyobraźni” (czy Wam również mówili tak rodzice, ilekroć zrobiliście w dzieciństwie coś głupiego?). Obie przygody nie powstrzymały mnie przed kolejnymi przestawieniami, ale teraz już zawsze dbam o to, aby opróżnić mebel przed jego ruszeniem lub zapewnić sobie asekurację Lubego.

Pierwsza mycie podróżnych pojemników na kosmetyki

Kolejna historia ze zmywarką, tym razem z pojemniczkami na kosmetyki w roli głównej. Nie znoszę opróżniać ich z resztek kremów, szamponów i innych specyfików, wpadłam więc na genialny pomysł, aby wykorzystać w tym celu rzeczoną zmywarkę. Zachwycona swoją błyskotliwością, wpakowałam wszystkie mini buteleczki i słoiczki, nastawiłam tryb zmywania i czekałam, aż stanie się cud. No i stał się, bo po otwarciu zmywarki nie zastałam w niej ani buteleczek, ani słoiczków. Zamiast tego czekały na mnie powyginane, stopione kulki plastiku. Któż by pomyślał, że to takie wrażliwe na temperaturę jest, nieprawdaż…? Od tego czasu zrezygnowałam z mycia podróżnych pojemników i za każdym razem po prostu dolewam więcej kosmetyków. Chciałam po dobroci, ale się nie dało…! Chujowa Hanka domu

***

Chu*owa Hanka domu ma na swoim koncie znacznie więcej epizodów i dziwacznych historii. Okazuje się jednak, że każda, nawet najgłupsza porażka ubogaca mnie jako “gospodynię” i zamiast podcinać skrzydła, to zachęca do dalszych prób.
Nie jestem i nigdy nie będę Perfekcyjną Panią Domu, zresztą to do mnie po prostu nie pasuje. Lubię natomiast gospodarzyć po swojemu, popełniać błędy, naprawiać je lub wręcz przeciwnie.
Podoba mi się ta wolność i swoboda i to, że nie dosięgają mnie żadne krytyczne spojrzenia. Większość moich potknięć wydarzyła się w towarzystwie me, myself & I i dopiero dzisiaj dzielę się nimi ze światem. Nie jest mi z ich powodu przykro, nie jest mi również wstyd. Każda (i każdy!) niech układa sobie swój dom po swojemu, nawet, jeśli przy okazji miałaby ten dom teatralnie zburzyć. Dla satysfakcji, że można i że nikt nam nie zabroni, naprawdę warto spróbować. ZapiszZapisz ZapiszZapiszZapiszZapisz ZapiszZapisz
0