Top
Nie od dziś wiadomo i myślę, że i Wy szybko się zorientowaliście, że ja nie potrafię siedzieć w miejscu. Nie umiem rozkoszować się tym, co jest, zamiast tego zawsze myślę o tym, co może jeszcze być, co można by zmienić, poprawić. Nie inaczej jest z naszym mieszkaniem – ono cały czas ewoluuje, a ja nieustannie wynajduję sobie nowe zajęcia i cele. Lubię eksperymentować, przestawiać, kombinować. Szukam optymalnych rozwiązań, czasem błądzę, ale zawsze sprawdzam każdą opcję, aby mieć pewność, że na końcu wybrałam najlepszą. Oczywiście pod warunkiem, że istnieje jakiś “koniec” tych zmagań. Wczesna wiosna to moja ulubiona pora na większe zmiany. Czuję wtedy zastrzyk dodatkowej energii i jeśli nie od razu widzę sposób jej spożytkowania, to wystarczy mi krótka przechadzka po naszym mieszkaniu, aby go znaleźć. Podobnie było z metamorfozą jadalni. Wiedziałam, że chcę pobawić się kolorami, dodatkowo miałam ochotę pomachać parę razy wałkiem (był to pierwszy raz od czasu remontu), więc rozejrzałam się wokół i od razu wiedziałam, co obiorę za swój następny cel – wielką, śmiejącą mi się codziennie w twarz pustą ścianę za jadalnianym stołem. Pozwólcie, że opowiem Wam o procesie przemiany tego pomieszczenia.

Znalazłam idealny sposób na zajęcie pustej ściany

Jeśli czytaliście tekst o moich pomysłach na zagospodarowanie pustej ściany, to pewnie wiecie, że miałam ich całkiem sporo i nie do końca wiedziałam, który będzie idealnym rozwiązaniem naszego przypadku. Ściana, o której mowa, znajduje się za stołem, nie mogłam więc np. powiesić na niej jakiejś półki lub zbyt wielu ramek, ponieważ uniemożliwiłyby sprawne poruszanie się. Rozważałam obłożenie jej sklejką i nadal uważam, że byłby to dobry sposób na tą pustkę, ale zdecydowałam się jednak na coś innego. Przeglądając Pinteresta, często trafiałam na ściany pomalowane do połowy lub do 2/3 wysokości. Za każdym razem byłam pod wrażeniem, że tak prosty zabieg ma tak kolosalne znaczenie dla całego wnętrza. Pomyślałam, że dużo nie zaryzykuję decydując się na takie rozwiązanie u nas i stąd decyzja, aby naszą pustą ścianę w jadalni pokryć nowym kolorem, ale tylko do połowy jej wysokości. A skoro o kolorach mowa…

Jaki kolor wybrać?

Od zawsze podoba się trend “blokowania kolorów”, tj. łączenia ze sobą z pozoru niepasujących odcieni, które niby się wzajemnie wykluczają, ale w rzeczywistości tworzą niezwykle interesujące zestawy. Dodatkowo, w ostatnim czasie “chorowałam” na rudy – wcześniej zupełnie pominięty w palecie kolorów naszego mieszkania, teraz miałam ogromną ochotę wprowadzić go do wnętrz. Szukałam jednak barwy, która stanowiłaby łącznik między zupełnie nowym odcieniem a tymi, które już są u nas obecne. Nie musiałam się bardzo wysilać – wystarczyło rzucić okiem na ścianę w salonie, którą od początku zdobi głęboki, szlachetny granat. W połączeniu z rudym tworzy bardzo elegancki i wyrazisty zestaw. To było to! Gdybym miała udzielić Wam rady odnośnie wyboru nowego koloru wprowadzanego do Waszych wnętrz, powiedziałabym, że tak naprawdę możecie wybrać dowolny – wystarczy, że znajdziecie łącznik między obecną paletą a nowo wybraną barwą (a czasem może się obyć bez niego, tym bardziej, jeśli dysponujecie minimalistycznie urządzoną przestrzenią). Szukajcie kontrastów, szukajcie intrygujących zestawień, zaszalejcie. Dla mnie rudy był szaleństwem, bo po pierwsze, dotąd nie było go w naszym mieszkaniu wcale, a po drugie – jest to kolor nieoczywisty, raczej rzadko spotykany we wnętrzach, a przy tym niezwykle wdzięczny, zwłaszcza w przestrzeniach kuchennych i jadalnianych. Zanim zdecydowałam się na metamorfozę, sprawdziłam, czy w popularnych sklepach dostanę dodatki w rudym odcieniu i okazało się, że nie ma z tym problemów, zwłaszcza jeśli chodzi o ceramikę – utwierdziłam się zatem w przekonaniu, że to dobry wybór.

Nasza jadalnia – stan “przed”

Nim zabrałam się za mini remont, w kolorystyka naszej jadalni była bardzo ograniczona. Podobnie jak w pozostałych pomieszczeniach, tutaj również przeważała biel, szary i elementy czarnego, zestawione z naturalnym dębowym drewnem obecnym na podłodze i blatach. Kolorem uzupełniającym był turkus, który pokrywał naszą słynną rurę idącą przez całe pomieszczenie, przybornik kuchenny na kółkach, trzy oprawy żarówek z kablem wiszące nad półwyspem kuchennym, a dodatkowo zdobił część zastawy stołowej, którą bardzo lubiłam (i której trochę mi teraz brakuje). Nadal jednak koszt wymiany turkusu na rudy i granat nie był tak wysoki – kolejny raz przekonałam się, że bardzo ograniczona podstawowa paleta barw wykorzystana w aranżacji naszego mieszkania to strzał w dziesiątkę, bo mogę swobodnie i niskim kosztem eksperymentować ze zmianami. Na obu powyższych zdjęciach wyraźnie widać mój odwieczny problem z jadalnią, czyli słynną pustą ścianę. Obie fotografie nie oddają w pełni problemu, ponieważ ściana wychodzi poza kadr i ciągnie się aż do drzwi wejściowych. Odświeżenie ściany było mile widziane również z tego względu, że widoczne były już na niej ślady przetarć od krzeseł – to główny minus stawiania stołu blisko ściany, nie każdy gość rozumie, że krzesło nie powinno jej dotykać… Właśnie dlatego myślałam o obłożeniu jej sklejką, która byłaby odporniejsza na zadrapania i zarysowania. Nie wykluczam, że kiedyś do tej idei powrócę. Rzut oka na naszą rurę gazową, a nad nią – najbardziej strategiczne okno w mieszkaniu, o którym chciałabym wspomnieć w paru słowach.

Jak na patelni

Rzecz w tym, że przez to okno sąsiedzi z bloku naprzeciwko widzieli, co dzieje się u nas… w salonie! (czyli po drugiej stronie mieszkania) Wszystko przez to, że nasza kuchnia, jadalnia i pokój dzienny są de facto open space’m, a co za tym idzie – przez to jedno tylko okno widać było większą część naszego mieszkania. Wystarczyło zapalić lampkę siedząc na kanapie, a już człowiek czuł się jak na patelni… Wiedziałam zatem, że wraz z mini remontem koniecznie muszę rozwiązać ten problem.

Sąsiadujące okna

Na moim Instagramie pytałam Was o zdanie w tej sprawie: rzecz polegała na tym, że okno w jadalni sąsiaduje z oknem w kuchni (niewidocznym na zdjęciu, znajdującym się na prawo) i ilekroć myślałam o tym, jak w przyszłości “odgrodzę się” od wścibskich spojrzeń sąsiadów, zawsze uważałam, że w obu oknach musi pojawić się ten sam rodzaj przesłony – rolety, żaluzje albo zasłony. Luby chciał w tym miejscu zainstalować rolety rozwijane od dołu, które faktycznie byłyby praktycznym rozwiązaniem, ale ja nadal podtrzymuję swoją niechęć do takich rolet – nie podobają mi się, po prostu. Ale któregoś dnia spojrzałam na nasze nieszczęsne okna i pomyślałam, że niby czemu miałabym się poddawać jakimś odgórnym, dziwnym nakazom i robić w obu oknach to samo, skoro wcale nie mam na to ochoty? W związku z planami wprowadzenia do jadalni koloru granatowego, zamarzyły mi się w tym pomieszczeniu ciemne, lniane zasłony. Od razu wiedziałam, gdzie takich szukać – w moim ukochanym sklepie z wyposażeniem wnętrz, tj. H&M Home. Są, mam je! Piękne, lniane zasłony w kolorze ciemnego, jeansowego granatu. Miód, malina! Sprawa została przesądzona – okno jadalniane wkrótce miało zyskać elegancką, lnianą oprawę, a my – nareszcie mieliśmy zaznać trochę intymności we własnych czterech ścianach.

Czas na remont!

“Remont” to chyba za duże słowo na opisanie tego, co musiałam uczynić, aby cieszyć się odmienioną jadalnią ? Ale kto bogatemu zabroni, c’nie!

Wybór farby

Na całe szczęście, planowana metamorfoza nie wymagała dużych nakładów na zakup materiałów. W Castoramie zostawiłam jakieś 97 złotych, za co nabyłam: farbę Beckers do pomalowania ściany (ta sama marka i ten sam odcień, co w salonie – kolor “Cosmos”, często o niego pytacie!; dostępny tylko w Castoramie) oraz kilka puszek farb dekoratorskich do pomalowania krzesła i osłonek na doniczki (to był kolejny eksperyment, o nim za chwilę).

Najważniejsza jest taśma!

Pierwszy raz miałam pomalować ścianę tylko do części jej wysokości i bałam się, że linia wyjdzie nierówno, że powstaną zacieki i spartaczę całą robotę. Poczytałam w internecie o tym, jak się przygotować do takiego zabiegu dekoratorskiego i u mojej ulubionej Kasi z Piąty Pokój wyczytałam, że najważniejsza jest… dobrej jakości taśma malarska! I to mnie uratowało! Pewnie Was nie zaskoczę pisząc, że nigdy nie przykładałam dużej wagi do jakości taśmy malarskiej, ot, byle się jako-tako kleiła i kosztowała jak najmniej. Po przeczytaniu tej wskazówki u Kasi, z zaskoczeniem odkryłam, że w marketach budowlanych wybór taśm malarskich jest naprawdę spory, a zakres ich cen – jeszcze większy. Ostatecznie zdecydowałam się na taśmę za ok. 20 zł (to i tak o 19 zł więcej niż zwykle przeznaczałam na taki produkt) i sprawdziła się idealnie! Nie powstały żadne zacieki, nie odszedł tynk, nie zostały ślady po kleju, a linia farby po pomalowaniu jest idealnie równa. Jeśli zatem zdecydujecie się na podobne rozwiązanie u Was w mieszkaniu, zacznijcie od zakupu dobrej jakości taśmy malarskiej, SERIO!

Lifting krzesła i osłonek na doniczki

Jak pewnie kojarzycie, jedno z naszych jadalnianych krzeseł odstaje od reszty kolorem – wcześniej było turkusowe (sama je malowałam!), oczywistym zatem było, że w ramach metamorfozy je również muszę przemalować. O ile wybór farby do ściany zajął mi 30 sekund, bo dokładnie wiedziałam, którą mam kupić, o tyle znalezienie dobrego odcienia rudej farby pochłonęło cenną godzinę mojego życia. Stałam na dziale w markecie i nie miałam pojęcia, którą wybrać. Wszystko przez to, że wymarzony przeze mnie rudy miał być bardzo specyficzny – nie mógł być zbyt pomarańczowy, nie mógł być brązowy, musiał mieć piękny, głęboki odcień, pasujący do terakotowych doniczek, które chciałam poustawiać na parapecie.

Przy okazji Luby mógł się pobawić nowo nabytą szlifierką, która na maksa upraszcza malowanie czegokolwiek – naprawdę polecam!

Bałam się, że nie trafię z kolorem, ale ostatecznie, po długich rozważaniach, mogę z dumą powiedzieć, że trafiłam idealnie – zdecydowałam się na emalię Dekoral o ponętnej nazwie “pikantne chilli”. Istniało ryzyko, że będzie za mocno wpadać w czerwień, ale okazała się naprawdę doskonale dobrana. Świetnie komponuje się ze ścianą, doniczkami oraz przybornikiem kuchennym (o nim w dalszej części tekstu). Przy okazji muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem postępu, jaki dokonał się w produkcji farb – gdy malowałam krzesło po raz pierwszy, musiałam to robić na dworze, bo nie dało się znieść smrodu emalii. A teraz? Malowanie odbywało się w mieszkaniu, przy ledwo uchylonym oknie, w tle leciały Domowe Rewolucje, więc nic, tylko działać! ❤️ Zrób sobie szkołę w domu, czyli o metamorfozie naszej jadalni Niestety, o ile przemiana krzesła poszła gładko i efekt końcowy jest niezwykle satysfakcjonujący, o tyle mój eksperyment z osłonkami nie był takim sukcesem. Testowo pomalowałam jedną metalową osłonkę, aby sprawdzić, czy coś z tego będzie, jednak emalia Śnieżki okazała się zbyt błyszcząca i kompletnie nie pasuje do ogólnego wystroju jadalni i kuchni. A szkoda! ALE, niestrudzona porażką, postanowiłam pójść krok dalej i drugą osłonkę pomalowałam… farbą do ściany! Wymagało to krótkiej gimnastyki, bo metal nie jest powierzchnią stworzoną dla tej konkretnej farby, ale finalnie wyszło bardzo spoko i jedną taką osłonkę zostawiłam na kuchennym parapecie, aby nawiązywała do granatu obecnego w jadalni. Kto eksperymentuje, ten czasem błądzi, ale tylko po to, aby odnaleźć się na nowo, pamiętajcie! ?

A teraz do rzeczy – po tym długim wstępie, zobaczcie w końcu, jak prezentuje się nasza jadalnia po ostatnich zmianach!

Nasza jadalnia – stan “po”

Idealnie równa linia farby – jestem zachwycona! No i ten kolor – strzał w dziesiątkę! Co prawda Luby się śmieje, że nasza jadalnia zamieniła się w szkolny korytarz (kojarzycie chyba ze swojej młodości ściany pomalowane emalią do połowy, prawda?), ale ja uważam, że ten prosty zabieg dał oszałamiający efekt. Wnętrze nabrało charakteru, ściana nie zionie już złowieszczą tą pustką, która tak mnie irytowała, a obyło się to bez “zagracenia” jej zbędnymi ozdobami. Ode mnie 10/10!

Piękny, vintage’owy wazon dostałam “w spadku” po mojej Babci – pamiętam go z dzieciństwa, zawsze uważałam, że jest totalnie paskudny, a przy okazji remontu okazało się, że zdobią go dokładnie te kolory, które postanowiłam wprowadzić do naszej jadalni. Pasuje idealnie!

Przy okazji metamorfozy, postanowiłam popracować nad naszą zastawą stołową. Chciałabym stworzyć oryginalny zestaw nakryć i ceramiki, składający się z różnych elementów, również tych typowo “vintage”. Na razie testowo przejęłam po Babci trochę naczyń z legendarnej serii Włocławek, które idealnie pasują kolorystycznie do granatowej ściany. Pomieszałam je z ceramiką z H&M Home, ale jeszcze nie wiem, czy to “to”, czego szukam. Będę kombinować dalej ?

Zasłony! Przepiękne, lniane zasłony, w kolorze idealnie dobranym do ściany. Uwielbiam je! Dodały wnętrzu przytulności, a nam dały więcej prywatności i swobody we własnym domu. Że też tak zwlekałam z ich zakupem, rozważając jakieś bzdetne rolety. Nigdy bym ich nie wymieniła na nic innego! ?

Zwróćcie również uwagę na rurę, która zmieniła kolor na rudy.

Uwielbiam wózek RASKOG z IKEA. Wcześniej mieliśmy jego turkusową wersję, przy okazji mini remontu chciałam go przemalować, ale Luby stwierdził, że zadanie to może mnie przerosnąć (wózek ma takie “ażurowe” spody półeczek i nie wiadomo, czy wyglądałyby równie dobrze po przemalowaniu). Nie wiem, czy słusznie czy nie, ale kupiłam nowy wózek, w pięknym rudym kolorze. Akurat został przeceniony, więc ból był tym mniejszy. Turkusowy zachowałam sobie na inne czasy, na pewno kiedyś do niego wrócę!

Nie pokazywałam go chyba wcześniej, więc przy okazji możecie zobaczyć, jak prezentuje się nasz organizer ścienny z “ikeowskiej” serii YPPERLIG. Zamontowaliśmy go przy drzwiach, ponieważ miałam ambitny plan, że z jego pomocą uniknę wiecznego zagracenia naszej komody z VOX, która stoi vis a vis wejścia. Niestety, nadal wszelkie podręczne szparagały lądują na niej, a organizer stanowi raczej ozdobę niż przydatny przybornik, ale wygląda świetnie i to się liczy! 

Jest i ono, krzesło! Co prawda na pierwszym zdjęciu wyszło jak oczojebna pomarańcza, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że w rzeczywistości kolor wygląda tak rudo, jak powinien ? Spójrzcie tylko, jak świetnie “zagrał” z granatem na ścianie!

Innym wydatkiem, jaki poczyniłam przy tej metamorfozie, była wymiana 3 opraw żarówek, które wiszą nad półwyspem kuchennym. Wcześniej były turkusowe, teraz zdobi je klasyczna czerń. Na szczęście nie był do duży wydatek, bo jedna taka oprawa kosztuje ok. 30 zł (Allegro).

***

Metamorfoza zakończyła się, moim skromnym zdaniem, spektakularnym sukcesem. Nasza jadalnia wygląda KOMPLETNIE inaczej niż przed remontem, a stało się to naprawdę niskim nakładem czasu i kosztów. Nie przeszkadza mi efekt szkolnego korytarza (Lubemu, na szczęście, znudziła się już ta gadka) i jeśli macie okazję, zachęcam Was do podobnego eksperymentu w Waszych wnętrzach. Będziecie zaskoczeni efektami, zaręczam! ZapiszZapisz ZapiszZapisz ZapiszZapisz ZapiszZapisz
1