Top
Plecak, z którym nie rozstawałam się przez ostatnie 4 dni, już rozpakowany. Wszystkie ciuchy, jakie miałam na sobie w ciągu minionych dób, trafiły do bębna pralki. Peleryny przeciwdeszczowe wróciły na dno szafy. Moje festiwalowe buty, które towarzyszą mi w Kosakowie nieprzerwanie od 5 lat, schowałam do pudełka i odłożyłam na ich stałe miejsce. Włosy też umyłam, aby zmyć resztki pyłu i wiatru. Jedyny widoczny ślad po zakończonym wczoraj Open’erze to opaska na moim nadgarstku, której jakoś nie chciałam jeszcze zrywać. Niech pobędzie chwilę dłużej i da mi złapać myśli. Bo mam ich w głowie całkiem sporo po 4 dniach koncertowania, ba, po festiwalu, na którym pojawiam się co roku od 8 lat. To była moja 9. edycja. Czy mam ochotę na okrągły jubileusz w przyszłym roku? Jeszcze nie wiem, ale z pewnością tych 10 myśli po Open’erze 2018 pomogą mi podjąć decyzję – dlatego spisuję je dziś na gorąco.

10 myśli po Open’erze 2018

1. Jestem coraz starsza.

To nieodwracalne i nieodwołalne. I uświadamiam sobie to najlepiej właśnie podczas Open’era. Od 2010 roku brałam udział w każdej edycji tego wydarzenia i między tym, jak bawiłam się podczas tych pierwszych a tych ostatnich, jest przepaść porównywalna z Rowem Mariańskim. No, może nie z Rowem Mariańskim, ale Bajkał może sobie z tą przepaścią zbić piątkę. Pamiętam, że podczas mojego pierwszego Open’era jarałam się każdym koncertem jak dzika – nieważne, czy było to Kasabian “na mejnie” czy jakiś no-name’owy zespół, którego nazwa do dzisiaj pozostaje dla mnie zagadką, zawsze szalałam jakby jutra miało nie być. Oczywiście spowodowane to było również odpowiednim podkładem alkoholowym, ale pomimo wypitych piwek i drineczków, w tym roku potrafiłam tupać nóżką tylko na tych koncertach, których artyści byli mi dobrze znani. Na pozostałych stałam w zamyśleniu, konsumując dźwięki w bezruchu, bardziej skupiając się na wkurzającym mnie tłumie niż na tym, aby sobie trochę poskakać. A w tłumie było takich szalejących dziewczyn sporo i wtedy przypominałam sobie o tej Hance z 2010 roku. Wow. Trafnie podsumowała to zjawisko Ola aka Neonowa Strzała, która stwierdziła, że obserwując uczestników festiwalu ma dobitny dowód na to, że bliżej jej do 30tki niż do 20tki. Cóż mogę powiedzieć – true story, bro (czy raczej sis, w tym przypadku).

2. Nie mogę znieść wszechobecnego smrodu papierosowego, a ludzi palących w koncertowym tłumie spaliłabym żywcem (tak jak oni “spalają” czyste nadmorskie powietrze!)

OH. MY. GOD. Nie mam dla nich litości i nie mam ani krzty zrozumienia. Nikt nigdy nie wmówi mi, że palenie fajek jest okej na Open’erowych koncertach, bo przecież to otwarta przestrzeń i można (nie wspomnę nawet o tych idiotach i idiotkach palących pod sceną na “tencie”). Tak, niestety można, ale czemu nikt z tych palących nie pomyśli o pozostałych dziesiątkach. tysięcy. ludzi., którzy stoją w tym samym tłumie i niekoniecznie mają ochotę wdychać ten smród wydalany z ciał innych ludzi? To jest obrzydliwe i naprawdę, z ręką na sercu Wam dzisiaj mówię, że myśląc o przyszłym roku i kolejnym Open’erze, kwestia papierosów jest dla mnie największą motywacją, aby się w Kosakowie nie pojawiać. Tym bardziej, jeśli trafi się podobna pogoda, co w tym roku, gdzie przez dwie noce ruch powietrza był prawie zerowy i nad terenem lotniska widać było chmury smogowe. Serio! Ilość pyłu, przede wszystkim pyłu tytoniowego, przekroczyła dla mnie wszelkie granice, do tego stopnia, że mając katar, nazajutrz smarkałam na czarno. NA CZARNO. Nie będę dzielić się zdjęciami chusteczek, ale możecie mi wierzyć na słowo. Niestety obawiam się, że Open’er nigdy nie rozwiąże tego problemu, a biorąc pod uwagę coraz większą frekwencję na festiwalu – następne edycje będą tylko gorsze. 10 myśli po Open'erze 2018

3. Tegoroczna edycja była według mnie najmniej ciekawa jeśli chodzi o modę festiwalową.

Nie ukrywam, że dla mnie to bardzo istotna kwestia. Nie tylko staram się fajnie ubierać na Open’era, ale też z przyjemnością obserwuję, jak robią to inni. Ale przyznam szczerze, że gdy na jednym terenie przewija się ponad 70 tysięcy ludzi, trudno wyróżnić się z tłumu. Serio, byłam bardzo rozczarowana, że największym “hitem” okazały się diamenciki przyklejane do twarzy, w których paradowała co druga dziewczyna. Nie można zatem powiedzieć, aby było to coś mega oryginalnego i zaskakującego, tak samo jak kilka lat temu podobnym “fejmem” cieszyły się złote tatuaże. Zastanawiam się tylko, czy ta modowa nuda, jaka według mnie zapanowała nad Open’erem 2018, wynika z faktu, że to moja 9. edycja i I’ve seen it all czy faktycznie ludziom zaczyna brakować fantazji?

4. Kolejna w historii podwyżka cen piwa bazowego, tj. Heinekena, ma jeden zasadniczy plus:

w końcu inne trunki, które m.in. ja preferuję, zaczęły mieć konkurencyjne ceny. Cydry i tym podobne gatunki, a także piwa ze Strefy Specjalności, nawet piwa bezalkoholowe – wszystko to można było dostać w cenie zwykłego Heinekena. Wspólnie ze znajomymi uznaliśmy, że to naprawdę spora zaleta, jeśli można tak nazwać płacenie za 0,4l piwa 10 złotych…

5. Z nieukrywaną szyderą oglądam na Instagramie wszystkie sweet (i te “slay”) focie, które uczestnicy namiętnie robili sobie… przy różowych toikach.

SERIO. Pamiętam jak przed laty ludzie na potęgę zrywali z toi-toi’ów naklejki z logo firmy i przyklejali je sobie na plecach. Myślałam, że nic głupszego w stosunku do festiwalowego kibla człowiek nie jest w stanie wymyślić, a jednak okazuje się, że wystarczy zmienić kolor wc-budek na bardziej “Instagramowy” i nawet firma WC Serwis dostanie swoją szansę, aby podbić social media. Podsumuję to krótko – #killmeplease.

6. Transport samochodem podczas Open’era jest super, pod dwoma warunkami:

trzeba odpowiednio wcześnie wyruszyć z domu i odpowiednio późno wyjechać z parkingu festiwalu. Ach, no i miło, gdy to nie ja muszę prowadzić 😉 Serio, byłam ciekawa, jak pójdzie nam kwestia dojazdów, bo pierwszy raz od 2010 roku zdecydowaliśmy się na opcję bez pola namiotowego. Ja chciałam spróbować, Luby był bardzo sceptyczny, ale finalnie oboje jesteśmy zadowoleni. A powrót z Open’era w 17 minut zapiszę w swojej osobistej księdze rekordów. Ależ to był komfort!

7. Pomimo wielkich gwiazd, tegoroczny Open’er zawiódł line’upem.

Przede wszystkim dlatego, że co rusz były sytuacje, że w danej chwili dział się tylko jeden interesujący koncert. Albo jeszcze gorzej, gdy na wszystkich scenach na raz występowali jacyś raperzy i osoby niezainteresowane tym gatunkiem muzycznym, mogły tylko iść postać w kolejce po frytki lub piwo. Pamiętam lata, gdy człowiek miał ochotę załatwić sobie surogata, aby być w kilku miejscach na raz, a tymczasem w 2018 roku na Open’erze wystarczyło być sobą w wersji pojedynczej. Niby fajnie, ale jednak trochę szkoda. 10 myśli po Open'erze 2018

8. To był mój 9. Open’er, a mimo to nadal nie udało mi się dotrzeć na spektakl teatralny.

Teatr na Open’erze to dla mnie nadal niezbadany obszar. Dopiero w ubiegłym roku, dzięki znajomym, dowiedziałam się, że spektakle wystawiane podczas festiwalu to nie jakieś amatorskie trupy aktorskie, tylko jedne z najciekawszych sztuk minionych miesięcy i lat, a występujący aktorzy to najlepsza śmietanka polskiego teatru. W tym roku znów nie ogarnęłam tematu na czas i nie skorzystałam z tej możliwości, ale mam nadzieję, że jeśli kiedyś jeszcze wybiorę się na Open’era, uda mi się chociaż w małym stopniu nadrobić tyle straconych okazji.

9. Spanie w domu podczas Open’era ma jedną istotną zaletę, z której zdałam sobie sprawę dopiero w tym roku – można odpocząć od ludzi.

Ależ to było wyzwalające móc pójść do toalety bez kolejki (nie wspominając o możliwości spuszczenia wody w kibelku) albo podejść do lodówki i po prostu wyjąć z niej mleko do płatków zamiast stać 15 minut w kolejce, aby zapłacić 10 zł za litrowy karton. Przez rok zapomniałam już, jak męczące jest ciągłe towarzystwo kilkudziesięciu tysięcy ludzi, którzy tak jak ja muszą pić, jeść i sikać. Tymczasem powrót do naszego mieszkanka, moment spokoju, wyciszenia, oglądania w spokoju Friendsów to najwspanialsza forma relaksu śródfestiwalowego. Naprawdę! W końcu po ostatnim dniu Open’era nie potrzebuję brać urlopu od społeczeństwa, bo miałam wystarczająco dużo czasu, aby zrobić sobie przerwę od tłumów. To bardzo ważny argument za tym, aby jednak nie sypiać na polu namiotowym podczas festiwalu!

10. Muzycznie Open’er 2018 nie rzucił mnie na kolana, ale mam paru swoich faworytów.

Przede wszystkim dziękuję niebiosom za to, że zesłały na moją drogę Lubego, który w porę ogarnął, że na Tent Stage zaczął się już koncert David’a Byrne’a i zaciągnął mnie w to miejsce. Inaczej nigdy nie usłyszałabym mojego ukochanego Once in a lifetime na żywo i tak wiele bym przez to straciła! To był wspaniały koncert, jeden z najlepszych EVER na festiwalu. Bo to nie był tylko koncert, raczej widowisko artystyczne, trochę taki performance połączony z genialną muzyką. Kto nie był, niech żałuje! (tak jak ja żałuję, że na koncert dotarliśmy z półgodzinnym opóźnieniem). 10 myśli po Open'erze 2018 W dalszej kolejności zachwyciła mnie Sigrid – jej naturalność, mega głos i rozbrajająca skromność, gdy nie mogła uwierzyć, ilu ludzi chciało jej posłuchać na żywo. Bardzo mi się podobała, a piosenek znanych mi dobrze ma, jak się okazało, wiele. Przewiduję duży sukces! Poza tym genialnie zaprezentowała się kolumbijska formacja Bomba Estéreo, Islandczycy z Kaleo, Muchy, Organek, Years&Years, Bruno Mars. W sumie tylko tylu artystów jakoś mocno zapisało mi się w pamięci.

*** 10 myśli po Open'erze 2018

Jak co roku po zakończonym Open’erze próbuję od samej siebie uzyskać odpowiedź – czy mam ochotę na przyszłoroczną edycję? Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Co prawda, podobne stanowisko utrzymuję od lat, a jednak zawsze kończę w kolejce do kasy Empiku, aby kupić bilet, ale zauważam też, że z roku na rok moja wyjściowa motywacja do następnej edycji jest coraz słabsza. Lubię ten festiwalowy chillout, lubię odkrywać takie perełki jak David Byrne, ale jednocześnie dostrzegam powtarzalność Open’erowego schematu, dostrzegam, że coraz mniej do niego pasuję, tak, jakbym już z niego wyrastała. Wiem, że to nie jest impreza tylko dla młodych (chociaż czasem mam takie właśnie wrażenie), ale od paru już lat mam ochotę spróbować czegoś nowego w kwestii festiwalu. Chciałabym pojechać na inne wydarzenie, koniecznie zagraniczne, zobaczyć, jak to jest przeżywać je od nowa, debiutować. Tymczasem Open’erowi coraz trudniej mnie zaskoczyć, no, chyba, że mowa o ciągłych podwyżkach cen, z takimi niespodziankami nie ma problemu. Ale ja chcę jednak czegoś więcej. PS. Zachęcam do przeczytania relacji z poprzednich edycji: niezwykle aktualne spostrzeżenia po edycji 2015 i mocno marzycielska relacja z 2016.
0