Top

Na radzenie sobie ze smutkiem każdy ma chyba swój własny, bardzo osobisty sposób. Czasem zakopujemy się pod grubą warstwą koca, licząc, że świat na chwilę o nas zapomni, a my będziemy mieć czas na pozbieranie się do kupy. Innym razem rzucamy się w wir spotkań towarzyskich, aby gnębiącą nas pustkę wypełnić gwarem rozmów i zabawy. Niektórzy o lepsze samopoczucie walczą poprzez sport, zakupy, malowanie, podróże… Tak naprawdę nie ma najmniejszego znaczenia, co robimy, najważniejsze, to aby mieć swoje własne zaklęcie, magiczną sztuczkę na walkę z przygnębieniem, na pogodzenie się ze stratą.

Ja na przykład swoje rozterki wyśpiewuję.


Jestem pewnie ostatnią osobą, o jakiej można by powiedzieć, że ma talent wokalny. A jednak gdy przychodzi mi stawić czoła obezwładniającej rozpaczy, to właśnie muzyka ratuje mnie przed zgubą. I to muzyka nie tylko słuchana, która przelatuje mi przez głowę od ucha do ucha, tylko taka, którą czuję każdym skrawkiem ciała i która wypełnia mnie po brzegi, a potem pozwala wyrzucić z siebie cały ból, który we mnie siedzi.

Śpiew przez łzy. Tak to sama nazywam, bo to dokładnie na tym polega. Zakładam na głowę słuchawki, włączam Spotify, wyszukuję właściwą playlistę, włączam najwyższy poziom głośności, a potem śpiewam, i płaczę, i śpiewam, i płaczę. Robię to za zamkniętymi drzwiami, sama ze sobą, chociaż nie mam wątpliwości, że słyszy mnie i Luby za ścianą, i sąsiedzi nad sufitem, jak również ci pod podłogą.

Ale nie dbam o to, bo to jest czas dla mnie, gdy chcę być sama ze sobą i nie przejmować się tym, co dzieje się naokoło. To mój czas na szlochanie, na przeżywanie straty, na rozpaczanie, ale też zbieranie sił i myśli, aby jednak się z tego smutku wygrzebać.

Jaką muzykę wtedy wybieram? Wcale nie tą najbardziej ckliwą, chociaż i taka przynosi mi ukojenie. Piosenki, które śpiewam przez łzy, to przede wszystkim te, które z jednej strony są smutne, ale jednocześnie niosą ze sobą melodię, która w jakiś sposób podnosi na duchu, przyprawia o szybsze bicie serca i pozwala pozbyć się nadmiaru emocjonalnego bagażu. Niektóre utwory znaczą dla mnie coś więcej, z czymś mi się kojarzą i prawdopodobnie tylko ja uznam je za właściwe w takich chwilach. Ale właśnie na tym polega ta śpiewana autoterapia, że ona w pełni skupia się na mnie, moich potrzebach i moim smutku. Tym jedynym, wyjątkowym, który czuję i przeżywam w określony sposób tylko ja. Bo przecież każdy z nas raz na jakiś czas z czymś takim ma do czynienia.

Ostatnie półtora tygodnia spędziłam w towarzystwie poniższych piosenek. Wszystkie je znam już na pamięć, wyśpiewałam je na głos dziesiątki razy i jestem cholernie wdzięczna ich autorom, że podzielili się nimi ze światem, w tym ze mną. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie ta muzyka. Postanowiłam ułożyć z niej bardzo osobistą playlistę, do której z pewnością będę wracała gdy przyjdzie mi zmierzyć się z kolejną ogromną porcją rozpaczy w moim życiu.

Ale muzyka ma to do siebie, że pomimo tego bardzo osobistego wymiaru, jest też bardzo uniwersalna i potrafi przemówić do każdego. Dlatego, na Waszą zresztą prośbę (bo sporo osób zostawiło mi komentarze pod tym postem), dzielę się dzisiaj z Wami moją playlistą, którą nazwałam, a jakże, Śpiew przez łzy. Jeśli jesteście w takim momencie, w którym uratować Was może tylko odpowiednio dobrana ścieżka dźwiękowa, mam nadzieję, że ta ułożona przeze mnie okaże się, jeśli nie kompletnym wybawieniem, to chociaż pomocnym prądem wody w drodze na powierzchnię.

 

  PS. Ta playlista będzie się stale rozrastać o kolejne utwory, dlatego jeśli macie swoje ulubione kawałki na podobne okoliczności, koniecznie podzielcie się nimi w komentarzach – chętnie dodam je do składanki, jeśli oczywiście zdadzą mój osobisty test jakości.
0