Top

Sri Lanka to nie była miłość od pierwszego wejrzenia.

Dokładnie tak chciałam rozpocząć ten tekst, bo zdanie to miałam w głowie praktycznie od pierwszej chwili spędzonej na Cejlonie.

Sri Lankę na pewno da się kochać. To przepiękny, bajecznie zielony kraj, który zniewala ilością kolorów, zapachów, smaków… Ale dla typowego Europejczyka, który pierwszy raz wychylił nos poza stary kontynent, Sri Lanka to przede wszystkim kraj pełen sprzeczności i kontrastów. I totalnie obcy. Jak ja odnalazłam się w tym miejscu? Może zacznijmy od początku…


Jak zapewne wiecie (a jeśli nie wiecie, to specjalnie dla Was w tej chwili to powtórzę), na Sri Lankę wybraliśmy się w ramach podróży poślubnej. Co bardzo istotne z punktu widzenia tego tekstu i całego mojego/naszego spojrzenia na ten kraj, zdecydowaliśmy się na wycieczkę zorganizowaną przez biuro. Był to nasz pierwszy wyjazd organizowany przez agencję turystyczną, dla mnie w ogóle pierwszy taki w życiu, bo do tej pory zawsze to ja odpowiadałam za układanie planu podróży. Ale ponieważ na miesiąc miodowy wybieraliśmy się raptem 3 doby po tym, jak stanęliśmy na ślubnym kobiercu, ten pierwszy raz postanowiłam zapłacić innym, aby zadbali o nasz egzotyczny wojaż. Był jeszcze drugi powód, dlaczego stanęło na opcji wyjazdu zorganizowanego – nigdy wcześniej nie byłam w tak dalekich rejonach i najzwyczajniej w świecie brakowało mi wiedzy i doświadczenia, aby samodzielnie opracować cały plan wycieczki. A że jednocześnie debiutowałam w innej dziedzinie (w przygotowaniach do własnego ślubu), postanowiłam ten jeden raz odpuścić i zdać się na profesjonalistów.

Dlaczego ta informacja jest istotna?

Ponieważ mam pełną świadomość, że zwiedzanie jakiegokolwiek kraju, a już zwłaszcza tak egzotycznego jak Sri Lanka, w ramach wycieczki z biurem podróży to zupełnie inny rodzaj turystyki, niż uprawiałam do tej pory. Zwykle sami decydowaliśmy, co chcemy zwiedzić, w tym przypadku podporządkowywaliśmy się z góry narzuconemu programowi. Nie mówię, że było źle (jeśli chodzi o podróż poślubną, to bardzo chcieliśmy podczas niej odpocząć od podejmowania decyzji, więc zakup gotowej wycieczki był dla nas super opcją), ale na pewno było inaczej. Na pewno jadąc sami i będąc sobie przewodnikami, zobaczylibyśmy zupełnie inny kraj. Bo patrzylibyśmy z innej perspektywy, mniej jak turyści, a bardziej jak lokalsi, bo, jak to my, pewnie unikalibyśmy masowych atrakcji na rzecz tych bardziej kameralnych, bez tłumu innych turystów. A tutaj to my stanowiliśmy ten tłum. My i czterdzieści parę innych uczestników tego samego turnusu. Razy kilkaset, a nawet kilka tysięcy, bo przecież nie my jedyni byliśmy w tym czasie na lankijskich wakacjach.


Zatem Sri Lanka, jaką znamy, to Sri Lanka trochę podkolorowana, ograniczona do trasy must-see i listy TOP10 atrakcji turystycznych. Potwierdza to fakt, że po naszym powrocie przynajmniej dwójka osób z grona moich Facebookowych znajomych wybrała się również na Cejlon i po ich zdjęciach i relacjach udostępnianych w internecie mogę stwierdzić, że ja widziałam zupełnie inną krainę. Trochę szkoda, a trochę nie, w końcu perspektywa typowego turysty to też jakaś perspektywa i też ciekawe doświadczenie. Raczej ostatnie takie w życiu, ale warto było spróbować czegoś nowego 😉


Skoro od naszej podróży minęły już prawie 4 miesiące, raczej nie będę się silić na tworzenie całej serii wpisów o tej wycieczce – ale spragnionych szczegółowych wrażeń odsyłam na bloga Mrs Fox, która chyba przebranżowiła się na lankijską podróżniczkę. Stworzyła już całe mnóstwo wpisów o Sri Lance i końca nie widać 🙂

Ja natomiast chciałabym się skupić na tym, co najbardziej zapadło mi w pamięć z tego wyjazdu. Na tym, co w pierwszej kolejności przychodzi mi do głowy, gdy wspominam naszą wycieczkę na Cejlon. Być może uda mi się w końcu odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule: Sri Lanka. Kochać czy nie kochać?


Co zapamiętałam ze Sri Lanki?

Typowy widok Sri Lanki. Dywan utkany z drzew.

Roślinność

O moich botanicznych obserwacjach na Sri Lance chyba stworzę osobny post, bo to temat-rzeka i nie sposób ograniczyć się do raptem paru akapitów. Sri Lanka to bezkres zieleni, to jedna wielka, zalewająca ziemię roślinna fala. Ilekroć mieliśmy okazję znaleźć się na jakimś podwyższeniu terenu i spojrzeć z góry na wyspę, nie mogliśmy wyjść z podziwu, ile roślinności może udźwignąć jeden metr kwadratowy lądu.

Jako zapalona Simorośl, każdemu okazowi chciałam przyjrzeć się z bliska, wciąż nie mogąc pohamować zachwytu nad tym, że te gatunki, które ja dopieszczam w obrębie naszego mieszkania, ciesząc się z każdego pojedynczego liścia, na Cejlonie osiągają rozmiary, które przekraczają wszelkie normy i wychodzą poza wszelkie skale. I to SERIO są te same rośliny! Nigdy się nie zastanawiałam, skąd biorą się monstery, epipremnum, fikusy, difenbachie – ot, przecież idzie się do jakiegoś Obi czy innego Leroy i kupuje, żadna filozofia. Zabrzmi to idiotycznie, ale ja naprawdę nigdy świadomie nie pochyliłam się nad tym, skąd te okazy się w tych sklepach biorą i że są na naszym globie obszary, gdzie można je znaleźć w naturalnym środowisku. No to Sri Lanka zdecydowanie jest takim obszarem, zielonym do granic możliwości. Za to zdecydowanie pokochałam ten kraj.

Ajurwedę

Zawsze podskórnie czułam, że wiele z elementów kultury i religii hinduskiej będzie mocno do mnie przemawiać. Nie znam obu tych obszarów na tyle, aby powiedzieć, że jestem ich wyznawczynią, ale im cześciej poznawałam kolejny ich skrawek, tym większą czułam z nimi więź. Nie inaczej było z ajurwedą, której tajniki mogliśmy “zgłębiać” podczas wycieczki. Ajurweda to system leczniczy wywodzący się ze starożytnych Indii, a który stosowany jest od przeszło 5500 lat w niemal calej Azji. Co ciekawe, współcześnie dziedzina ta budzi coraz większe zainteresowanie Zachodu – po powrocie ze Sri Lanki byłam zaskoczona, widząc, jak wiele influencerek czy innych celebrytek zachwala ajurwedę i dzieli się swoimi rekomendacjami książek, które pomagają lepiej rozeznać się w temacie. Przed wyjazdem, nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym terminem, a tu proszę, jak zwykle okazuje się, że odkryłam coś jako ostatnia!

Ajurweda to taka hinduska “wiedza o życiu”. Wyznaje holistyczne podejście do zdrowia – według jej zasad, ciało i duch stanowią jedność, a dobrą kondycję fizyczną i szczęście człowiek może osiągnąć jedynie poprzez zachowanie odpowiedniej równowagi między tymi obszarami.

No dobrze, nie będę Was dalej męczyć wykładem o ajurwedzie, zresztą nie do końca czuję się na siłach, aby to robić (przyznam szczerze, że aby sklecić tych kilka informacyjnych zdań, musiałam odświeżyć swoją pamięć, zaglądając do niezawodnej przeglądarki Google). Chcę jednak zaznaczyć, że ajurweda zdecydowanie wzbudziła moje zainteresowanie, a nawet zaufanie. Od przewodnika dowiedzieliśmy się, że Lankijczycy cieszą się doskonałym zdrowiem i niesamowitą pogodą ducha, czego przyczynę upatruje się właśnie w życiu zgodnie z teorią ajurwedy. Oznacza to, że takie pojęcia jak  ziołolecznictwo, zabiegi oczyszczające, odpowiednio skomponowana dieta, ćwiczenia fizyczne, praktyka jogi, praca z emocjami nie są obce przeciętnemu mieszkańcowi Cejlonu. Za to Sri Lankę zdecydowanie da się kochać!

Życzyłabym sobie całej Europie, abyśmy i my zaczęli czerpać z tego źródła mądrości o życiu i świecie.

Bałagan architektoniczny

Sri Lanka zdecydowanie odstaje od wcześniej odwiedzonych przez nas miejsc. W ostatnich latach podróżowaliśmy głównie do dużych miast i mocno ucywilizowanych krajów, a już zwłaszcza do tych, które pochwalić się mogą wspaniałą architekturą. Bo tak już mam, że piękne krajobrazy są dla mnie równie ważne co świetnie zaprojektowane miasta. Dlatego gdy nagle trafiłam do serca egzotycznej wyspy, tak bardzo różnej od znanych mi dotąd lokalizacji, czułam się nieco zagubiona. Bardzo próbowałam patrzeć na otaczające mnie widoki przez pryzmat różnic kulturowych czy cywilizacyjnych. I chociaż piękno natury rekompensowało mi wszelkie niedogodności wizualne w przestrzeniach miejskich, to i tak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Sri Lanka to nie jest miejsce stworzone dla mnie. Gdzie nie spojrzałam, widziałam miejską brzydotę – szkaradne domy, jakby poklejone z różnych, zupełnie niepasujących do siebie kawałków materiałów, liczne bannery reklamowe i szpetne szyldy, spore ilości śmieci. Nie ma co ukrywać, Springer miałby tutaj o czym pisać. Oczywiście zdarzały się przykłady ciekawego projektowania, na przykład piękne wille ukryte z dala od głównych dróg, większość będąca spuścizną po urzędujących tu przez lata Brytyjczykach. Ale to, co powszechnie uważa się za “centrum miasta”, straszyło brzydotą, po prostu.

Tak wygląda przeciętna lankijska mieścina. I to już jedna z większych.

Królestwo bannerów. W takich chwilach czuliśmy się jak w Polsce...

Restauracja i hotel o ``standardzie europejskim`` (jak poinformował nas przewodnik). Nieważne, że wygląda, jakby się miała zawalić, grunt, że mają obrusy i białe pokrowce na krzesłach. No i słonia, wiadomo.

Jedno z moich ulubionych zdjęć ze Sri Lanki. W tle ``osiedle`` rybackie nad rzeką. Z przodu idealna kompozycja uczestników ruchu, którzy znaleźli się w kadrze przez totalny przypadek... (zdjęcie robiłam jadąc tuc-tuc'iem)

Nie wiem, czy określenie “bałagan architektoniczny” jest słuszne, bo przecież Lankijczycy mają swój własny gatunek architektury, ale ja go po prostu nie rozumiem. I nie da się ukryć, że ten aspekt naszej wycieczki kładł się cieniem na wszystkich innych dobrodziejstwach, jakich doświadczyliśmy podczas tej podróży.

O zakochaniu nie było nawet mowy.

Uśmiechy

Uśmiech to odruch bezwarunkowy u Lankijczyków. Nieważne, czy akurat kupujesz od nich świeżego kokosa, aby skosztować świeżutkiej wody kokosowej, czy jesteś klientem ich restauracji czy może najzwyczajniej w świecie mijasz ich gdzieś na drodze (niekoniecznie na chodniku, bo takowe nie wszędzie na wyspie mają) – za każdym razem możesz mieć pewność, że obdarzą Cię szerokim uśmiechem. I co ważne, to nie jest pusty gest. Ilekroć widziałam ten rozanielony wyraz twarzy, zawsze uderzała mnie bijąca z niego szczerość. Pokochałam ich za to, bo to nie była sympatia za pieniądze, interesowna. Oni niczego od nas nie chcieli w zamian. Mieszkańcy Sri Lanki tacy po prostu są, że do ludzi, zwłaszcza przybyszów z dalekich krain, podchodzą z ogromną przyjaźnią. Wow. To co, może jakiś przyspieszony kurs z bycia pozytywnie nastawionym do drugiego człowieka, np. dla całego narodu polskiego?? Proponuję zacząć od polityków!

 

Spaliny

Na Sri Lance jest niewiele dróg, większość z nich to pozostałości po Brytyjczykach. Jest natomiast sporo pojazdów (głównie tuc-tuc), co sprawia, że poruszanie się po wyspie jest dość uciążliwe i przede wszystkim – bardzo powolne. Dziennie przemierzaliśmy autokarem wycieczkowym ok. 40-50 km, a zajmowało nam to kilka godzin. Takie to były warunki.

Jednak nie to wolne tempo jazdy dobijało mnie najbardziej. Spaliny. Było ich wszędzie pełno, bo większość pojazdów należących do Lankijczyków to bardzo stare maszyny, które nigdy nie słyszały o filtrze cząstek stałych. Więc ilekroć poruszaliśmy się piechotą wzdłuż jakiejś drogi, nawet w samym centrum wioski czy miasta, uderzał mnie wszechobecny, duszący smród unoszący się w powietrzu. A ponieważ znajdowaliśmy się w kraju, który ma chyba największy wskaźnik zieleni na kilometr ever, ten smog był dla mnie nie lada paradoksem – pewnie to naiwne, ale wydawało mi się, że gdy człowiek ma pod nosem takie dary natury, nie będzie próbował uprzykrzać im życia swoim dorobkiem technicznym. Zapomniałam jednak, że Lankijczycy to tacy sami ludzie jak wszyscy pozostali i oni też dbają głównie o siebie, a nie o losy zieleni.

Było coś jeszcze, co dobijało mnie w tej sprawie szczególnie – na Zachodzie zaczynamy się prześcigać w sposobach na bardziej ekologiczne życie, używamy bawełnianych toreb, mówimy NIE słomkom, pakujemy zakupy do własnych pojemników… A tymczasem tysiące kilometrów dalej, w miejscu, które produkuje całkiem sporą ilość tlenu dla całego świata, ludzie nie wiedzą, co to ekologia i prawdopodobnie nieprędko zechcą się dowiedzieć. Więc na co to wszystko…??

W takich momentach Sri Lanka łamała mi serce.

Szczęśliwe ciało, szczęśliwą mnie

Nie wiem, czy uda mi się wyrazić dokładnie to wspomnienie, ale siedzi mi mocno w głowie. Sri Lanka, przez tą feerię kolorów, kształtów i smaków, a także wilgotne, nasycone zapachami przypraw powietrze, jak również wspomnianą ajurwedę, przyprawiała mnie o lekki zawrót głowy. Ale taki pozytywny. Moje zmysły jakby się wyostrzyły, widziałam i czułam więcej.

To było trochę nierealne uczucie i z pewnością nie uda mi się go opisać słowami, ale miałam wrażenie, jakbym nagle dotarła do źródeł, jakbym była bliżej natury niż kiedykolwiek wcześniej. I to fantastycznie wpływało na moje samopoczucie. Nie potrzebowałam nakładać ani grama makijażu, nie musiałam odmawiać sobie porcji deseru ani prostować grzywki, ogólnie nie potrzebowałam niczego więcej do poczucia jedności z własnym duchem i ciałem – byłam i czułam się taką, jaką zawsze chciałam się czuć. Za te chwile porozumienia z Matką Ziemią i tą totalną samoakceptację, Sri Lankę pokochałam bardzo.

Miłość.

To dość oczywiste, że Sri Lanka będzie mi się kojarzyła z miłością – w końcu była to nasza podróż poślubna, ukoronowanie 12 lat znajomości i blisko 10 wspólnego życia. Ale trzeba przyznać, że gdyby nie klimat i ogólna atmosfera, jakie panowały na wyspie, nasz miesiąc miodowy nie byłby taki sam. Cejlon to miejsce, które sprzyja kochaniu. Może nie zakochasz się w samej Sri Lance tak od razu, tak bez zastanowienia, ale z pewnością poczujesz silniejszą więź z tym, kogo w to miejsce przywiedziesz. W mojej ocenie, właśnie taki wpływ miało na mnie i Lubego to eteryczne lankijskie powietrze.

 ***

Nie mogę powiedzieć, że zakochałam się w Sri Lance. Nie mogę też powiedzieć, że się w niej NIE zakochałam.

Sri Lanka to dla mnie niezapomniany koktajl uczuć i wrażeń. Były momenty, gdy zbierałam szczękę z podłogi i nie mogłam przejść do porządku dziennego nad pięknem tej krainy. Ale bywały chwile, gdy myślami wracałam do domu, bo wydawał mi się znacznie bliższy niż to, co miałam naokoło siebie. Ogarniało mnie wtedy uczucie wstydu – byłam przecież na swojej podróży poślubnej i wypadałoby być wtedy obłędnie szczęśliwą i zakochaną, a nie wkurzać się na brzydkie budynki czy spalinowy smog. Skoro jednak Sri Lanka nauczyła mnie doświadczać wszystkiego mocniej, pozwoliła więcej widzieć i czuć, nie sposób było przymknąć oko na jej ciemniejszą stronę.

Ale nieważne, jak ciemna by ona nie była, i tak nie żałuję ani jednej chwili z naszego lankijskiego wojażu.

0