Top
Mówi mi o tym Lidl, mówi Orange, mówi Superpharm i LOT. Od Allegro dostaję osobiste maile w tej sprawie, podobnie od wielu serwisów zakupów grupowych czy sklepów online. Każdy musi dorzucić swoje trzy grosze, każdy tak dobrze mnie zna i każdy wie najlepiej, jak powinnam wyrazić swoją miłość i jaką miłość lubię. Jedni doradzają fotokalendarz, inni czekoladowy telegram, trzeci bukiet miłości, a czwarci… Nawet nie będę się fatygować, aby powtórzyć ich receptę. Receptę na miłość, na romantyczne uniesienie, na ciepło i bezpieczeństwo stałego, cudownego związku, a wszystko to wydarzyć ma się jak za dotknięciem magicznej różdżki dokładnie w jeden dzień – tak, to dzisiaj, to najkrwawsze “święto” w historii. Walentynki. Najkrwawsze, bo tego dnia króluje czerwień, ale też najkrwawsze, bo ileż serc zostanie dziś złamanych, któż to jest w stanie policzyć… Nie będę się rozwodzić nad tematem tych nieszczęśników, których marzenia o drugiej połówce raz na zawsze zostaną dziś rozwiane. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na zasadniczy błąd wszystkich speców od marketingu, którzy co roku próbują ukierunkować nasze myślenie o miłości na ich zaplanowany, obliczony i idealnie wykalkulowany tor myślenia. Mamy wybrać konkretną ofertę hotelu, konkretny bukiet kwiatów, konkretną czekoladę, nie inną, właśnie tą, właśnie tą w pudełku w kształcie serca, które tak naprawdę jest tylko sprytną nakładką na normalne opakowanie tej właśnie czekolady, mającą na celu sprzedanie nierentownych linii słodyczy w jeden z najbardziej komercyjnych dni w komercyjnym kalendarzu handlowców. I to będzie ostatni raz, gdy w tym tekście użyję słowa “komercja” we wszystkich możliwych odmianach, bo nie o tym chciałabym dziś pisać (o tym jeszcze się dziś naczytacie, promise, już pseudo nie-mainstreamowe media i blogi o to zadbają :)). Na czym więc polega pułapka myślenia tych wszystkich marketingowców? Na tym, że o ile można zmierzyć, policzyć, dokładnie zaplanować popyt na konkretny produkt oraz przewidzieć z ponad 95% dokładnością oczekiwania klientów względem niego, to z miłością już tak łatwo nie jest. Jaką miłość lubimy najbardziej? Jak wyrażoną, jak przedstawioną? Gdyby każdy z nas miał podać kilka przymiotników upragnionej miłości, rzadko które odpowiedzi by się ze sobą pokrywały. I to uważam za błąd rynku. O ile podobnie jak cała masa społeczeństwa oczekuję od pasty do zębów, aby miała miętowy smak i skutecznie myła moje zęby, to moje oczekiwania względem miłości są już dużo bardziej wysublimowane i wątpię, aby można wymarzoną przeze mnie miłość spakować w tubkę i postawić na sklepowej półce. Jaką zatem miłość lubię? Taką, która jest w technikolorze. Która ma tysiąc intensywnych odcieni, ale jednocześnie taki jeden, najwyraźniejszy, który wystarczy przywołać sobie w myślach, aby od razu na twarzy pojawił mi się uśmiech, a w klatce piersiowej odczuć się dało przyjemne ciepło. Lubię, gdy miłość jest dla mnie niekończącym się źródłem zabawy, takiej od której boli brzuch ze śmiechu. Uwielbiam taką miłość. I taką, która jest jakby magicznym dołkiem, do którego wpadają wszystkie moje nerwy i już nigdy nie wydostają się z powrotem, po prostu bez szkody dla kogokolwiek znikają. I przede wszystkim lubię taką miłość, która sadza mnie w kącie, gdy wymaga tego sytuacja. Potrafi mnie uciszyć i wyciszyć. 150214_walentynki1 Nie wierzę, aby można taką miłość wyrazić weekendem w SPA albo gadżeciarskim kompletem bielizny. Taką miłość buduje się przez lata i żaden sprytny marketingowiec nigdy nie zaproponuje mi wystarczająco dobrego ekwiwalentu. Gdybym jednak musiała wybrać sposób, w jaki można by przekazać chociaż namiastkę mojej ulubionej miłości, zdecydowanie postawiłabym na proste gesty, wyrażane przez jakość, a nie ilość. Jeśli kwiaty, to nie pstrokaty bukiet z gipsówką, ale jedna róża, koniecznie intensywnie czerwona, jak w technikolorze. Jeśli wyjazd, to nie burżujskie SPA, ale nawet wypad do zapomnianego kąta miasta, do którego dojedzie się jak za młodu autobusem czy tramwajem, a nie ogrzanym i wygodnym autem. Nie może być zbyt lekko. No, chyba że mówimy o marketingowcach, bo oni mają leciutko – równie dobrze mogliby zarzucić swoją misję sprzedawania miłości i wziąć wolne w okresie walentynkowym, zostawiając wyrażanie uczuć samym ludziom, bo przecież wiedzą najlepiej, jak chcą wyrazić swoje uczucie. A Ty jaką lubisz miłość?