Top

Jeśli czytają to dusze, które w chwilach znudzenia przeglądają mój snapchat (jeśli chcesz do nich dołączyć, śmiało: @haniape), to na pewno mogą potwierdzić, że przez kilka dni w środku zeszłego tygodnia ciągle tylko jadłam, piłam i chodziłam po sklepach. Bez bicia przyznaję się, że odwiedzając Wrocław nie skupiłam się na jego zabytkach i większych atrakcjach turystycznych, podążałam raczej restauracyjno-sklepowymi szlakami, choć, coby nie było, przy okazji co nieco w tym Wrocławiu zobaczyłam. Cieszyły się moje oczy, cieszyły. Tylko portfel zapłakał.

Wrocław jest wyjątkowy i to trzeba mu oddać. To chyba najbardziej wodno-mostowo-zielone miasto w Polsce, a te określenia cechują moim zdaniem najlepsze miejsca na świecie (np. Paryż i Londyn). Bardzo podoba mi się jego położenie na kilku wyspach, stworzyło to zabudowie miejskiej mnóstwo świetnych okazji do wyglądania nieco inaczej niż w innych polskich metropoliach. Przypadło mi do gustu również nieco pokręcone Stare Miasto, które przewija się przez wiele uliczek, placów (!!!) i zakamarków, stanowiąc dla turystów malowniczy labirynt. A dla krasnali doskonałe miejsce do zabawy w chowanego z rzeczonymi turystami.

Skoro o krasnalach mowa, są absolutnym marketingowym majstersztykiem. Byłam pod wrażeniem, ile emocji wzbudza w dorosłych już ludziach odkrywanie kolejnych krasnoludków, poukrywanych w różnych miejscach na terenie całego Wrocławia. Można by pomyśleć, że tego typu bajery skierowane są raczej do dzieci, tymczasem osoby posiadające już czynne prawo wyborcze zdają się być dużo bardziej podatne na tę zabawę. Jestem przekonana, że zgraja krasnali jest jedną z głównych przyczyn, dlaczego Wrocław przyciąga rzesze turystów i zdobywa zaszczytne tytuły (m.in. tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016). Ale nie chodzi tylko o zaspokojenie potrzeby odkrywania i zbieractwa (przypomina mi to trochę kolekcjonowanie karteczek i kart Pokemon albo tazoos), ale o całą oprawę tych śmiesznych gnomów – wykonanie rzeźb, lokalizowanie ich w najmniej oczekiwanych miejscach, a na dodatek… nadawanie im imion! Moim zdaniem hitem jest Gazuś zapalający latarnie na Ostrowie Tumskim i Cyklonik Be, o którym dowiedziałam się z Internetu. Tak, ma na sobie maskę gazową, a jak!

150622_wroclove4Jak już wspomniałam, Wrocław odwiedziłam w celach rozrywkowo-relaksacyjnych, a nie eksploracyjnych (pomijając odkrywanie krasnali). Przez trzy dni nie liczyłam kalorii, pieniędzy ani nie sprawdzałam skrzynki mailowej. Było to z mojej strony dość ryzykowne przedsięwzięcie, zważywszy na gorący, sesyjny i zawodowy okres, ale jakoś udało mi się kompletnie wyrwać z gdańskiej rzeczywistości, aby oddawać się uciechom na Dolnym Śląsku. Odwiedziłam z tej okazji kilka dobrych knajp, pubów i kawiarenek. Pojeździłam rowerami miejskimi (czekam aż w końcu uruchomią takie w Gdańsku!), zeszłam kawał miasta na piechotę, czyli dokładnie tak, jak najbardziej lubię zwiedzać nowe okolice. Niby trzy dni to niedużo, ale jak zwykle przy okazji podobnych wyjazdów wróciłam zwarta i gotowa do nowych działań, wyzwań i… do lata!

Skoro o lecie mowa, (nie)szczęśliwym trafem mój pobyt we Wrocławiu pokrył się z uruchomieniem pierwszej fali wyprzedaży w sieciówkach. No i poleciały miljony monet… Nie mogłam jednak odmówić sobie tej przyjemności, szczególnie że wielkimi krokami zbliża się mój ukochany polski fashion week, czyli Open’er 😉 Moda festiwalowa to zdecydowanie mój ulubiony styl, więc na sale’owych półkach w wypatrywałam ubrań wpisujących się w ten trend. A że akurat przecenili całą kolekcję “H&M loves Coachella” (o tym festiwalu rozpisywałam się już kiedyś przy innej okazji, odsyłam Was do tekstu) nietrudno było się domyślić, jaki będzie finał moich poszukiwań… 🙂 150622_wroclove3Ale mój instynkt łowcy zaprowadził mnie w dużo ciekawsze miejsca, niż tylko do popularnych centrów handlowych – z pomocą Internetu wynalazłam second-hand z prawdziwego zdarzenia. Taki, w którym ubrania segregowane są rozmiarami i rodzajami (jak w TK Maxx), a buty ustawiane na regałach niczym czekające na łowców trofea. Można byłoby tam spędzić całe trzy dni i nie zobaczyć wszystkiego. Jeśli planujecie odwiedzić stolicę Dolnego Śląska, koniecznie zajrzyjcie do lumpeksu Virgo&Szyk, niezależnie od tego, jak idiotycznie brzmi ta nazwa 😉

Śródtygodniowy weekend we Wrocławiu traktuję jako before party przed oficjalnym rozpoczęciem moich wakacji, które nastąpi w piątek około godziny 20:30 (wtedy też opuszczę salę ostatniego w życiu egzaminu pisemnego na Politechnice Gdańskiej). Był to wielce inspirujący wyjazd, obfitujący w wysokokaloryczne kolacje obowiązkowo spożywane po dwudziestej, wielogodzinne spacery, rowerowe przejażdżki i wycieczki po galeriach handlowych. Ponieważ wszystkie wymienione aktywności zaliczam do moich ulubionych, Wrocław zapamiętam jako bardzo przyjemne miasto. Może z wyjątkiem chwil, gdy w pocie czoła będę spalać na siłowni zeszłotygodniowe grzeszki, ale poza tym między nami wszystko w porządku. Nawet portfel jakoś to przeżył. Do następnego razu, Wroclove!

150622_wroclove2 PS. Czekam na OCHY I ACHY na temat przygotowanego kolażu, który pochłonął dwie godziny mojego życia. Myślałam, że zrobienie podobnej grafy to trzy minuty i “save”, ale okazuje się, że to jednak wyższa szkoła jazdy 😉 (zwłaszcza, jeśli w międzyczasie parokrotnie zmienia się koncepcję…)