Photo diary: 26 lat skończyłam w Plajnach
Zatrzymaliśmy się w gospodarstwie Ogród Dobrych Myśli, do którego należy również zabytkowy, ponad 200-letni dom podcieniowy. Oczywiście nikogo nie zaskoczę, gdy powiem, że wybrałam Plajny jako cel naszej podróży ze względu na urocze niebieskie okiennice.
Obszar gospodarstwa jest naprawdę duży i na każdym kroku na gości czekała kolejna niespodzianka, zazwyczaj związana z inną formą relaksu. Miejsc do siedzenia i leżenia było baaardzo dużo i to niezmiernie nam się podobało!
Niedługo po naszym przyjeździe gospodarze podali kolację. W Plajnach można liczyć na wyśmienite dania przygotowane z produktów pozyskanych lokalnie, od nabiału, przez mięso, jajka, pieczywo… Można też zamówić menu wegetariańskie, wegańskie czy bezglutenowe! (ja spróbowałam i polecam!)
Szczęśliwie przypadł nam do dyspozycji przytulny Pokój Lawendowy. Najpiękniej prezentował się skąpany w świetle zachodzącego słońca.
W dzień naszego przyjazdu większość czasu spędziłam na odkrywaniu zakątków gospodarstwa. Chociaż wnętrza zostały urządzone w stylu, którego raczej nie zaadaptowałabym do swojego mieszkania, to zakochałam się w tym klimacie. Tutaj nie słyszano o minimalizmie, wszystkie kąty wypełnione były różnymi bibelotami, a każdy z nich zdawał się być na właściwym miejscu. Wszystko tutaj jest przemyślane, widać serce właścicieli i to tak bardzo urzekło mnie w Ogrodzie Dobrych Myśli. I chociaż obiecałam sobie nie spędzić zbyt wiele czasu z aparatem w dłoni, to po prostu nie mogłam sobie odmówić przyjemność uwiecznienia wszystkich czarujących niuansów, na jakie trafiałam w każdej izbie domu podcieniowego.
Nadszedł dzień urodzin. Mieliśmy najwspanialszy plan, jak go spędzić – na nieposiadaniu planu 🙂 Cały dzień wylegiwaliśmy się na trawie, chowając przed słońcem, zaczytując w gazetach i książkach, wciągając do płuc tyle warmińskiego powietrza, ile tylko udało nam się w nich pomieścić.
Kojarzycie te hasła reklamujące pensjonaty i hotele: “tutaj czas płynie wolniej”? W Plajnach pierwszy raz doświadczyliśmy tego na własnej skórze. Odkąd zamieszkaliśmy razem i wiedziemy takie prawdziwe, dorosłe życie, płacimy czynsz, podatki, chodzimy do pracy, robimy zakupy, sprzątamy, zapraszamy gości, żegnamy gości – od tego czasu zegar jakby przyspieszył. Giną nam tygodnie, całe miesiące, nie wiemy, co stało się z lutym, marcem… Ale w Plajnach jeden dzień trwał jakby kilka długich dób. Nie patrzyliśmy na zegarki, czytaliśmy, graliśmy, odpoczywaliśmy, co rusz ktoś ucinał sobie krótką drzemkę. A gdy w końcu sprawdzaliśmy, która godzina, z zaskoczeniem odkrywaliśmy, że minęło raptem 15 minut… Wspaniałe uczucie. Tutaj czas naprawdę się dla nas zatrzymał.
Nasz relaks co rusz przerywało pojawienie się któregoś z czterech kotów gospodarzy. I chociaż moje serce należy do Bebka, to te futrzaki okazały się być baaardzo czarujące.
W Plajnach chciałam odpocząć od wszystkiego, również od swoich kompleksów. Postanowiłam więc zapomnieć o fluidzie i tuszu do rzęs i przez cały wyjazd (z wyjątkiem urodzinowej kolacji) spędziłam w takiej oto wersji sauté. I wiecie co? Można to przeżyć. Gdy przestałam skupiać się na braku makijażu i wymyślać scenariusze, że oto cały świat widzi mnie bez podkładu i na pewno zaraz wyląduję na czołówce Pudelka, zrobiło mi się jakoś tak… lekko. To było bardzo orzeźwiające doświadczenie, jakkolwiek głupio to brzmi. Fajnie czasem dać sobie wolne od własnych słabości. Polecam!
Podczas naszego pobytu w gospodarstwie organizowano uroczystość rodzinną dla innych gości. Sympatyczna gospodyni, Paulina, widząc mój zapał wnętrzarski, zaprosiła mnie, abym mogła obejrzeć przystrojoną salę. Piękny to był widok! Przestrzeń dawnej obory (gospodarstwo składa się z kilku budynków, nie tylko z domu podcieniowego) przekształcono w sporą salę okolicznościową, a na górze zorganizowano dodatkowe pokoje. Wszystko urządzono w spójnej stylistyce i tak jak w domu podcieniowym, tutaj też łatwo było trafić na różne dekoracyjne osobliwości. Urzekła mnie zastawa stołowa, którą właściciele kolekcjonują od lat odwiedzając różne targi staroci na terenie całej Europy. Wszystko było zatem z innej parafii, ale to właśnie podobało mi się najbardziej <3
Na kolację wybraliśmy się do pobliskiego Pasłęka, gdzie znajduje się (podobno) jedno z najlepszych pól golfowych w Polsce. Kijów nie tknęliśmy, ale talerze wyczyściliśmy do zera!
Na powrocie z restauracji poprosiłam Lubego, aby zatrzymał się przy polu. Widok na morze kwitnącego rzepaku był tak obłędny, że nie mogłam odmówić sobie przyjemności zrobienia kilku zdjęć. A ponieważ był to dzień moich urodzin i Luby musiał spełniać moje zachcianki, zgodził się przyłożyć i wykonać kilka ujęć ze mną w kadrze. Od teraz są to moje nowe ulubione portrety 🙂
Dzień moich 26. urodzin zakończył się sernikiem-niespodzianką, jaki otrzymałam od gospodyni (mogłam nawet zdmuchnąć świeczkę! <3), testowaniem domowych nalewek (nalewka z kwiatu czarnego bzu jest GENIALNA, polecam Wam spróbować lub przygotować samemu!), dalszą lekturą gazet i książek, a na koniec… moją pierwszą w życiu partyjką szachów. Prawie udało mi się wygrać 😉
***
W dniu 25. urodzin, lecąc samolotem nad Europą, sporządziłam listę 25. życzeń (postanowień) na najbliższy rok. W Plajnach siłą rzeczy dokonywałam w myślach pewnych podsumowań, ale ani przez chwilę nie pomyślałam o tym, że poniosłam jakąś porażkę. Owszem, nie udało mi się wypełnić wszystkich pozycji z opracowanego wcześniej spisu, ale leżąc w trawie, mając u boku Lubego, a nad głową nieskazitelnie niebieskie niebo, pomyślałam, że wszystko, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, doprowadziło mnie w to miejsce. Więc nawet, jeśli nie osiągnęłam pełnego sukcesu, niemożliwe jest, aby do Plajn przywiodło mnie coś innego niż szczęście.