Top
Najtrudniejsza w życiu rzecz
Jestem mistrzynią planowania. Nie umiem żyć bez jakichkolwiek wytycznych, punktów odniesienia, terminów albo przynajmniej delikatnie zarysowanych wizji tego, co przede mną. Co za tym idzie, mój fokus zawsze jest skierowany na jutro. Aby przewidzieć bieg wydarzeń, zdarza mi się patrzeć na wczoraj, ale prawie nigdy nie zwracam uwagi na to, co dzisiaj.
Często słyszy się te trywialne słowa „żyj chwilą”, tymczasem teraźniejszość nigdy nie była w kręgu moich zainteresowań.
 

Pierwszy dzień reszty mojego życia

Co więcej, zamiłowanie do planowania jest kompletnym zaprzeczeniem idei życia chwilą. Pewnie nie byłoby w tym nic złego, bo każdy ma prawo do własnych wyborów, ale ostatnio jak nigdy poczułam, że chyba nie do końca jest mi dobrze z wiecznym obmyślaniem strategii. Poczułam to przy okazji kończącego się remontu naszego mieszkanka. Wiecie, od dawna uważałam, że dzień wyprowadzki z rodzinnego domu i pójścia „na swoje” będzie „pierwszym dniem reszty mojego życia”. Wyobrażałam sobie, jak to będzie, planowałam co do tego czasu muszę zrobić, aby być gotową na to wielkie wydarzenie. Wiele razy przeżywałam już podobne przygotowania: wyjazd na długie wakacje, planowany większy zakup, np. aparatu fotograficznego. Zawsze wydawało mi się, że po dojściu do celu moje życie stanie w miejscu i będzie kompletne, ale ono toczyło się dalej, tylko nieco inaczej. Jednak mieszkanko postrzegałam jako coś naprawdę, naprawdę dużego, wszystkie inne wielkie chwile przy nim bledły. Dlatego przez wiele ostatnich miesięcy żyłam wizją wyprowadzki i przygotowaniami: projektowaniem, remontem, kupowaniem mebli. Wierzyłam, że tym razem już na pewno „osiądę”, przestanę przyglądać się przyszłości i zacznę żyć teraźniejszością. Naprawdę długo trwałam w przekonaniu, że tak właśnie się stanie, ale jeszcze przed finiszem remontu w mojej głowie zaczęły kłębić się kolejne wizje i powoli zaczęłam tkać następne plany. No bo trzeba przecież zamówić stolarza, urządzić domowe biuro, zaaranżować balkon…

Litości!

W przeciwieństwie do poprzednich sytuacji, tym razem dotarło do mnie, jak idiotyczne jest to moje zapatrzenie w przyszłość. “Litości, dziewczyno” – pomyślałam. Właśnie ma się spełnić moje ogromne marzenie, a zamiast cieszyć się chwilą, już mówię sobie „jeszcze tylko zrobię to i wtedy mogę się cieszyć”. Miesiące przygotowań, nerwów, pracy, a na końcu odbieram sobie największą przyjemność. Już pominę fakt, że ciągłe realizowanie planu i zmierzanie do celu ograbia mnie z możliwości przeżywania pojedynczych dni, ale żeby po wypełnieniu wielomiesięcznej misji nie dać sobie nawet chwili, aby usiąść na wymarzonej kanapie, odetchnąć i rozkoszować się tym, co właśnie się wydarza? Najtrudniejsza w życiu rzecz
Nigdy nie przypuszczałam, że najtrudniejszą w życiu rzeczą będzie bycie tu i teraz, dzisiaj.
Tymczasem jest to dla mnie tak nienaturalne, że muszę naprawdę mocno nad sobą pracować i w pełni świadomie kierować swoimi myślami, bo inaczej samoistnie pędzą w stronę przyszłości. I nie ma dla nich znaczenia, czy w danym momencie spełniam swoje marzenie o nowym aparacie czy po 25 latach życia w rodzinnym domu wyprowadzam się z Lubym „na swoje”. Ignorują wszystkie cudowności, niezależnie od ich powagi i znaczenia dla całości mojego życia. Chcę to zmienić. Nie wyzbędę się manii planowania, ale przecież mogę spróbować pogodzić ją z fokusem na “dzisiaj”. A zacznę chyba od tego siedzenia na wymarzonej kanapie i głębokiego oddechu. Skoro bycie tu i teraz to najtrudniejsza w życiu rzecz, niech chociaż będzie mi przy tym wygodnie.