Top
A tribute to a dream. Recenzja La La Land
O tym filmie dowiedziałam się dopiero niedawno, po rozdaniu Złotych Globów. Jedna produkcja zgarnia aż 7 statuetek? Co to za historia? Obejrzałam trailer i już wiedziałam – muszę pójść na to do kina i to jak najszybciej. Dziś dzień oficjalnej premiery, więc zgadnijcie, co zrobiłam? Wypadałoby więc napisać tekst o tytule “recenzja La La Land“, ale byłby to absolutnie nieobiektywny artykuł. Wszystko przez to, że ten film mnie zaczarował i cokolwiek o nim napiszę, prawdopodobnie zostanie uznane za stek wyolbrzymionych bzdur. No ale spróbujmy. Na wstępie nadmienię, że bardzo nie lubię artykułów o krzykliwych tytułach “MUSISZ TO ZOBACZYĆ”, “8 powodów, dlaczego MUSISZ to zrobić”. I tylko to powstrzymało mnie przed zatytułowaniem niniejszej recenzji właśnie w ten sposób, ale w treści pozwolę sobie na takie sformułowania. Bo ten film musicie zobaczyć, choćby po to, by móc go potem otwarcie hejtować. Śmiało, róbcie to, ale najpierw go obejrzyjcie. Po prostu musicie. A ja postaram się Was przekonać, abyście faktycznie to zrobili. Opiszę Wam 9 powodów, dlaczego musicie obejrzeć La La Land, a Wy potem idźcie do kina i znajdźcie dwa razy więcej przyczyn, aby jednak omijać seanse tej produkcji. Droga wolna, ale umawiamy się, że możecie zająć się spisywaniem tych powodów dopiero PO obejrzeniu filmu, ok? No dobrze, w takim razie ja zacznę:

DLACZEGO MUSISZ OBEJRZEĆ FILM LA LA LAND?

A tribute to a dream. Recenzja La La Land

1. Bo to film o marzycielach dla marzycieli

Powinnam najważniejsze zostawić na koniec, ale właśnie od tego zacznę. Od najważniejszego. La La Land to klasyczny tribute to a dream. To opowieść o spełnianiu marzeń, tylko i aż tyle. Każdy naród ma swój hymn, a marzyciele od dzisiaj mają swój film. To wspaniale opowiedziana i jeszcze lepiej zobrazowana historia tego, że trzeba gonić za swoim snem i robić wszystko, aby nim żyć, każdego dnia, w każdej minucie. I nawet jeśli ta gonitwa obarczona jest wysoką ceną, czasem nawet ceną miłości, to warto. Bo marzenia nas definiują i dopóki nie osiągniemy celu, dopóty będziemy niekompletni. A człowiek niekompletny nie może kochać w pełni, ani siebie, ani nikogo. Tak, zaczęłam od najważniejszego, ale pewnie też od największego truizmu. Być może już na wstępie Was zniechęciłam, ale nie potrafiłam tego wyrazić inaczej. La La Land opowiada historię, którą sama mam w głowie od lat i widząc ją dzisiaj na wielkim ekranie, nie potrafiłam stłumić w sobie entuzjazmu. Dlatego zaczęłam właśnie od tego powodu.

2. Bo duet Emma Stone i Ryan Gosling to gwarancja sukcesu

A tribute to a dream. Recenzja La La Land Chociaż ta para spotkała się na ekranie dopiero drugi raz*, to chemia jaka jest między nimi mówi coś zupełnie innego. Oni są stworzeni do grania pary, są w tym doskonali. Niby dokładnie te same osoby co w Kocha, lubi, szanuje i niby Ryan też taki wyfotoszopowany (pamiętacie?), a mimo to zupełnie inne postaci i charaktery. Ale tak samo dobre, a w dwupaku – jeszcze lepsze. Nie mogłam oderwać od nich oczu! Idealnie dobrani do ról, perfekcyjnie wywiązali się z powierzonych im historii. Jeśli nie przekonuje Was moja ckliwa historyjka o marzeniach, niech przemówią do Was twarde fakty – Emma Stone i Ryan Gosling to gwarancja sukcesu filmu, a La La Land jest na to najdobitniejszym dowodem. * Moja pomyłka – Emma i Ryan zagrali w sumie w 3 filmach: Kocha, lubi, szanujeGangster Squad i teraz w La La Land. Wcześniej pominęłam Gangster Squad, na co zwrócili mi uwagę Czytelnicy – dziękuję! 🙂

3. Bo it’s all that jazz…

Co ciekawe, na co dzień nie słucham jazzu wcale, ale w musicalach go uwielbiam. Przed laty zakochałam się w ścieżce dźwiękowej z Chicago i do dzisiaj lubię posłuchać sobie poszczególnych kawałków. Jeśli miałabym wybierać, jaki gatunek muzyczny jest dla mnie najbardziej filmowy, wybrałabym jazz. Myślę, że takich osób jest więcej i być może to przekona je do pójścia do kina. A tribute to a dream. Recenzja La La Land

Przy okazji polecam ścieżkę dźwiękową:

4. Bo jest jak dobra bajka: naiwny, ale fantastycznie ujmujący

Gdyby zastanowić się nad istotą najlepszych bajek w historii, każda z nich jest po prostu naiwna, ale jednocześnie ma w sobie tyle uroku i wdzięku, że ujmuje nas za serca. Z La La Land jest tak samo. Twórcy filmu naprawdę postarali się, aby historia Mii i Sebastiana (bo tak nazywają się główni bohaterowie; słaba ze mnie recenzentka, skoro wspominam o tym dopiero teraz, ale cóż poradzę – ostrzegałam na wstępie, że jakość tekstu jako recenzji będzie niska!) zyskała miano zbyt prostej, jednak dla mnie w tym właśnie tkwi jej urok.

“Po co opowiadać o marzeniach w jakiś wydumany sposób, skoro można sypnąć brokatem, polać szampana i stepować pod latarnią z Los Angeles w tle i i tak wszyscy wiedzą, o co chodzi?”

A tribute to a dream. Recenzja La La Land

5. Bo ten film budzi absolutnie sprzeczne emocje, a przecież wszyscy lubimy kontrowersje

Dzisiaj (a raczej wczoraj, jako że zegar wskazuje już grubo po północy) jedna z czytelniczek (z miejsca pozdrawiam!) doniosła mi, że La La Land zdaniem wielu osób jest nudny i najzwyczajniej przereklamowany. Zbiło mnie to z pantałyku, bo od tygodni czekałam na premierę i miałam bardzo wysokie oczekiwania. Ale już podczas pierwszych 15 minut wiedziałam, że to jest totalnie moja bajka. Od razu po powrocie do domu usiadłam do komputera, aby na gorąco opisać Wam swoje wrażenia, zaglądam na fejsbunia, a tam Ryfka we własnej osobie wyraża swój zawód po obejrzeniu filmu. Nie wierzę! Jak dotąd zgadzałam się ze 100% jej recenzji, a tu taka różnica zdań! I chyba to powinno przekonać wiele osób do obejrzenia historii Mii i Sebastiana. Zapowiada się ona na taką, którą albo się kocha, albo nienawidzi, ale z pewnością trzeba ją poznać. Więc idźcie do kina i dołączajcie do jednego z dwóch obozów. A może założycie własny?

6. Bo pierwsze 40 minut filmu to najwspanialsze studium procesu zakochiwania się

Kojarzycie te sceny w filmie, gdy dłonie zakochujących się w sobie bohaterów nagle się spotykają, oni jeszcze nie wiedzą, ale my już wiemy – to będzie miłość. I to z serii BIG LOVE. Takich filmów i scen historia kina zna aż za dużo, a jednak siedząc w sali kinowej i oglądając Emmę Stone i Ryana Goslinga, micha mi się cieszyła, jak to mawiają w pewnych stronach. Po prostu siedziałam i uśmiechałam się tak szeroko, aż miałam wrażenie, że kąciki ust docierają już do uszu. I tak przez całe pierwsze 40 minut filmu (około). Za to uwielbiam La La Land jeszcze bardziej!

7. Bo to musical…

… a kto nie lubi musicali?

8. Bo klimat filmu jest niepowtarzalny

Gdy oglądałam zwiastuny, byłam przekonana, że historia jest osadzona w pierwszej połowie XX wieku, a tu niespodzianka – już w pierwszych minutach okazało się, że bohaterowie jeżdżą Priusami i mają dostęp do najnowszych iPhone’ów. Czekałam na jakieś retrospekcje, ale gdzie tam! Wszystko działo się tu i teraz, ale w gruncie rzeczy trudno określić, jakie to dokładnie czasy… Klimat łączy w sobie wszystko, co najlepsze ze złotej ery Hollywood i to, czym żyjemy na co dzień, współcześnie. To takie pomieszanie z poplątaniem, do tego stopnia, że gdyby cofnąć się w czasie i pokazać La La Land duchom przeszłości sprzed 50 lat, pewnie żaden nie zauważyłby niczego “nie na miejscu”. A tribute to a dream. Recenzja La La Land

9.

“Bo takich filmów już nie robią”

To hasło zapamiętałam z trailera i dzisiaj w kinie świeciło się w mojej głowie jak najjaśniejszy neon nad wejściem do klubu. Takich filmów jak La La Land już nie robią. Wszyscy wolą skomplikowane, wydumane kino, najlepiej osadzone w klimacie sci-fi albo wręcz przeciwnie – prymitywne komedie, których poziom spada z roku na rok. La La Land jest totalnie poza skalą, ani na górze, ani na dole, wykracza poza nią po prostu. Chyba to wyjęcie z innej epoki jest kluczem, bo trudno porównywać ze sobą filmy współczesne z tymi starszymi. Ale La La Land znalazło jakąś magiczną ścieżkę, aby z powabem i wdziękiem połączyć oba te kinowe światy. Chapeau bas.

***

Dawno już tak lekko i tak sprawnie nie napisałam żadnego tekstu. Jak wspomniałam na początku – jestem teraz jak zaczarowana. Ale nawet, jeśli jutro obudzę się i stwierdzę (jak wiele innych osób), że La La Land jednak nie jest taki cudowny, to i tak nie pożałuję tego tekstu, a już na pewno nie pożałuję tej lekkości i entuzjazmu, z jakimi opuszczałam kino. Wszystko było wtedy takie La La… I nóżki też mi tak podrygiwały, choć z mniejszym wdziękiem niż u Emmy Stone. Być może nie będę tak utalentowana jak ona, czy to w kwestii tańca, czy aktorstwa, ale marzyć potrafię równie pięknie. I dlatego dziękuję kinu za ten tribute to a dream, czyli La La Land.

Jeśli ktoś z Was był już w kinie, jestem niezmiernie ciekawa Waszych opinii. Komentarze są do Waszej dyspozycji, zarzućcie mnie powodami, dlaczego się mylę! A może ktoś dał się zaczarować tak jak ja…?

PS. Do listy powodów mogłabym dodać dziesiąty – kiecki Emmy. Mam inspiracji na sukienki chyba do końca życia. Przyda się, bo w tym roku zaliczę koło 4-5 wesel…!

Źródło zdjęć: materiały prasowe