Top

Saloniki, drugie po Atenach największe miasto w Grecji i stolica regionu Macedonia, były naszym pierwszym przystankiem podczas Ananasowych Greckich Wakacji. Dotarliśmy tutaj w czwartkowe przedpołudnie, 13 sierpnia. Lokalizacja lotniska robiła wrażenie – Saloniki to ośrodek portowy, więc podobnie jak nasze Trójmiasto, rozpościera się wokół linii brzegowej Zatoki Salonickiej . Lecąc z Warszawy przelatuje się najpierw nad centrum, mija się przedmieścia, wciąż mając pod sobą tylko morze. I nagle znikąd pojawia się „cypel” ziemi, na którym wybudowano lądowisko. W pierwszej chwili pomyślałam, że chyba awaryjnie kończymy lot na wodzie, bo zdawało się, że lądu przed nami żadnego nie ma. Na szczęście, jednak był… 😉

150820_saloniki9

Główny punkt turystyczny w mieście, jak widać na zdjęciu - dzikie tłumy...

Główny punkt turystyczny w mieście, jak widać na zdjęciu – dzikie tłumy…

Pełni optymizmu opuściliśmy samolot, później lotnisko, całkiem sprawnie udało nam się ustalić, jak dostać się do centrum i docelowo do naszego hotelu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy – w końcu byliśmy w Grecji, nareszcie rozpoczęła się moja wymarzona podróż, planowana od wielu tygodni. Drogę autobusem do serca miasta spędziłam przyklejona do szyby. Wypatrywałam ciekawych budowli, ludzi, roślin, zwierząt – mój zmysł obserwatora dawał się we znaki. Po chwili dezorientacji (podróż bez bieżącego dostępu do mapy, papierowej czy Google Maps, bywa trudna), udało nam się wysiąść na odpowiednim przystanku i oficjalnie rozpoczął się nasz prawie 3-tygodniowy urlop.

Szybko zorientowaliśmy się, że określenie Salonik jako miasta portowego nie bierze się znikąd –  chociaż zewsząd widoczne było morze, dostęp do niego miały tylko statki, mniejsze czy większe. O kąpielisku można tu tylko pomarzyć, cała linia brzegowa w mieście to betonowe nabrzeże przystosowane do cumowania. Piasek, leżaczek? Nie tutaj. Zaczęłam odczuwać pewien niepokój, bo nie ukrywam, że chociaż plażować nie mogę (stąd nie zobaczycie mnie na zdjęciach zbyt opalonej ;)), to kąpiel w morskiej wodzie, gdy temperatura powietrza przekraczała 30 stopni, była szczytem moich marzeń. Życie to jednak nie koncert  życzeń…

150820_saloniki8

Nasz hotel, znaleziony na Booking.com, mieścił się przy drugiej najruchliwszej ulicy w mieście. Dla nas, turystów odwiedzających Saloniki tylko przez kilka dni, taka sytuacja nie była problemem – dzięki temu mieliśmy wszędzie blisko. Jeśli miałabym tutaj zostać dłużej, zdecydowanie wybrałabym inne miejsce – tak, aby w nocy móc otworzyć balkon bez konieczności zatykania uszu 😉 Sam pokój spełniał nasze niewysokie wymagania – ot, łóżko, mini (w tym przypadku mikro…) łazienka, klimatyzacja, balkon. Całość schludna i czysta, nie było się do czego przyczepić. Z perspektywy czasu mogę jednak dodać, że klimatyzacja była gwoździem do salonickiej trumny, ale może o tym za chwilę…

Widok z naszego hotelowego balkonu.

Widok z naszego hotelowego balkonu.

Po pierwszym spacerze doszłam do wniosku, że Saloniki powinny się raczej nazywać Sypialniki (#SucharCodzienny) – poza dwiema głównymi ulicami, w mieście tym znajdowało się tylko mnóstwo bloków mieszkalnych, na dodatek starych, raczej nieatrakcyjnych (powiedziałabym, że z epoki socjalizmu, chociaż akurat ten kataklizm Grecji nie dotknął). Z chwilą przekroczenia linii zabytkowego centrum, miasto milkło, zdawało się, że po prostu spało, ukryte za rozwiniętymi markizami, rozpościerającymi się na każdym  balkonie. Byliśmy zaskoczeni tym widokiem, zwłaszcza, że w Salonikach spędzaliśmy dni około i weekendowe, a w przewodniku sporo było wzmianek o rozrywkowym życiu stolicy Macedonii. Rozrywkowym? No nie bałdzo…

Typowa salonicka zabudowa, tutaj o dziwo spory ruch...

Typowa salonicka zabudowa, tutaj o dziwo spory ruch…

Pod względem zabytkowej zabudowy, Saloniki również nie brylują. Najbardziej charakterystycznym punktem miasta jest Biała Wieża, która znajduje się na krańcu centrum (to za jej linią kończy się życie, a zaczyna sypialnia). Poza punktem widokowym, z którego obserwować można panoramę miasta i zatoki, wewnątrz budowli znajduje się nowo otwarte (?) muzeum historii Salonik. O dziwo pomyśleli o zagranicznych turystach i na wejściu każdy mógł sobie wypożyczyć (za darmo) audioguide w wybranym języku. Do wyboru było ich kilka, o Polakach nie pomyśleli, no ale po coś się człowiek angielskiego uczył tyle lat 😉 Wystawa, w przewodniku opisana jako spora atrakcja, pozostawiała wiele do życzenia, zdecydowanie to widok na panoramę miasta był tutaj największym przebojem.

Biała Wieża w Salonikach

Biała Wieża w Salonikach

Poza Białą Wieżą, w mieście warto odwiedzić Muzeum Archeologiczne i Muzeum Kultury Bizantyjskiej. Zdecydowaliśmy się na odwiedziny jedynie drugiego, jako że tego dnia (a był to już piątek) nieco zaplątaliśmy się w sypialnianej części miasta i do muzeum dotarliśmy dość późno, za późno, aby obejść obie ekspozycje. Eksponaty robiły wrażenie, chociaż przyznam, że po Grecji spodziewałam się kolebki sztuki antycznej. Wiecie, kolumny doryckie, jońskie, korynckie, świątynie, wyrocznie, akropole i inne amfiteatry czy agory – tymczasem w Salonikach próżno szukać śladów takich klimatów, zamiast tego podziwiać można  ogrom zabytków z epoki Bizancjum. Jak to lubię sobie powtarzać, całe życie się człowiek uczy…

150820_saloniki5

W Muzeum Kultury Bizantyjskiej najbardziej podobały mi się... infoikony! Wszystkie wykonane były jak mozaiki, czyli perfekcyjnie wpisywały się w tematykę ekspozycji. Plus sto punktów dla Salonik za design! <3

W Muzeum Kultury Bizantyjskiej najbardziej podobały mi się… infoikony! Wszystkie wykonane były jak mozaiki, czyli perfekcyjnie wpisywały się w tematykę ekspozycji. Plus sto punktów dla Salonik za design! <3

Jak wspomniałam Saloniki zwiedzaliśmy w okolicach weekendu i mieliśmy spore zdziwko, gdy w sobotę rano okazało się, że sypialniana część miasta pochłonęła również centrum. Zniknął gdzieś tłum, wszystkie sklepy zamknięte były na cztery spusty, nawet ogromny targ spożywczo-przemysłowy, który akurat tego dnia planowaliśmy odwiedzić, kompletnie się wyludnił, a zamiast pstrokatych straganów na miejscu zastaliśmy tylko opuszczone rolety i żaluzje. Decyzja zapadła szybko – ruszamy na poszukiwanie plaży! Czym prędzej zawróciliśmy do hotelu, szybko spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy w kierunku przystani promowej, skąd, jak podpowiedział nam recepcjonista z hotelu, regularnie odpływał statek w kierunku dwóch pobliskich kąpielisk.

Ostatecznie udało nam się ocalić dzień przed spisaniem go na straty, bo jak się później okazało, całe centrum Salonik wyemigrowało na przedmiejskie plaże. Tutaj handel kwitł, piwo się lało litrami, lody nakładały gałkami, a woda pełna była ludzi. Chociaż kąpiel w portowej zatoce to niekoniecznie było moje wyobrażenie o wakacjach w Grecji, to tego dnia postanowiłam nieco obniżyć swoje wymagania, na rzecz orzeźwiającego działania wody, nawet tak brudnej, jak tutejsza 😉 Po kilkudniowym poruszaniu się po mieście i tylko rozmyślaniu o tym, jak przyjemnie byłoby móc w końcu pomoczyć swoje cztery litery, sen się spełnił. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałam 😉

150820_saloniki3

W oczekiwaniu na prom, wśród greckich Januszów

Bałam się mówić o tym na głos, ale Grecja taka, jaka zaprezentowała nam się w Salonikach, bardzo mnie rozczarowała. Zamiast szafirowego morza, zastaliśmy zielonkawą zatokę o wątpliwej czystości i słabej dostępności, zamiast tętniącego życiem miasta, zaznaliśmy największej w dziejach metropolitarnej sypialni, a na dodatek zamiast wzdychać z zachwytu, ledwo łapałam oddech. Wszystko to przez beznadziejną klimatyzację, której czyszczenie najwyraźniej nie leży w interesie hotelu (a jakżeby inaczej…), co poskutkowało w moim przypadku masakryczną infekcją górnych dróg oddechowych. A że w weekend zamknięto wszystkie sklepy, w tym również apteki, nie miałam nawet możliwości szybkiego podkurowania się. Wszystko to składało się na ponury nastrój towarzyszący mi (i Lubemu też) przy opuszczaniu Salonik. Byliśmy bardzo rozczarowani pobytem w tym mieście, chociaż żadne z nas nie chciało tego przyznać na głos. Niewypowiedziane słowa zdawały się wisieć w powietrzu niczym potężna ulewa, która zmyłaby resztki naszego optymizmu wobec dalszej części wycieczki (#JaneAusten :D). Postanowiłam jednak nie wyjawiać swojego ogromnego zawodu dopóki nie dotrzemy do następnej miejscowości, mając nadzieję, że owa wynagrodzi nam wszystkie niedogodności…

C.D.N…

PS. Na Instagramie codziennie pojawia się mnóstwo zdjęć, a na Snapie kręcimy nasze Pamiętniki z wakacji, więc polecam się 😉 @haniape