Top
Chociaż jesień astronomiczna jeszcze się na dobre nie rozpoczęła, zaś klimatyczna płata figle i ciężko stwierdzić czy to “już”, to i tak na ustach wszystkich jest właśnie ona – trzecia w kolejności, złota pora roku. Większość ludzi skupia się na meteorologicznym wymiarze jesieni, bo nie ulega wątpliwości, że od warunków za oknem zależą warunki w naszych domach, pracy, szkołach. Dużo lepiej funkcjonuje się, gdy pogoda jest jak dzisiaj – niemalże upalna, zaś liczba zgonów i rozwodów niewątpliwie wzrasta w szare, ponure dni, kiedy deszcz nie daje za wygraną, a człowiek jedyne co widzi na zewnątrz to nieszczęście i depresję. Trzeba przyznać, że tegoroczna jesień pełna jest kontrastów – z jednej strony zaatakowała już w sierpniu, odbierając ostatnią szansę na udany urlop, z drugiej strony rozpieszcza nas we wrześniu – już drugi weekend z rzędu spędzam wylegując się na słońcu w szortach (gdyby ktoś pod koniec sierpnia przedstawiłby mi taki obrazek, kazałabym mu się puknąć w czoło). I tak wygrzewając się na tarasie i wydmuchując nos na zakończenie kolejnej już w tym miesiącu infekcji, zastanawiam się czy jesień, z całym jej kalejdoskopowym rozwojem wydarzeń, można kochać czy tylko nienawidzić? jesien3 Zawsze miałam z nią problemy, bo ja nie przepadam za nadmiarem niespodzianek. A jesień zawsze jest ich pełna i to mnie w niej wkurza. Zamiast dać człowiekowi możliwość jakiejś stabilizacji po lecie, gdy co rusz z rytmu wybija jakiś wypad za miasto czy urlop last minute, to nie – ona swoje, czasem słońce, czasem deszcz. Zero konsekwencji, blah! Do tego te mylące poranki, gdy termometr wskazuje 5 stopni, a kilka godzin później jest ich o dwadzieścia więcej. I weź tu się przygotuj na taki rozwój wydarzeń, weź noś ze sobą tonę odzieży, aby być gotowym na takie wypadki losowe. Cieszą się z tego chyba tylko koncerny farmaceutyczne, które zbijają krocie na wciskaniu ludziom swoich pigułek, saszetek, kapsułek, kremów, maści i kropli, dając w gratisie jeszcze syropik. Ale że mają wzięcie te specyfiki to mnie wcale nie dziwi, sama w niecałe dwa tygodnie września przeszłam już dwie choroby, każda z innymi objawami, każda skutecznie przekazana dalej, coby się szczep bakterii nie zmarnował – tym sposobem chorował każdy w naszym biurze, lecz spokojnie, bez obaw, druga rundka przekazywania sobie infekcji w toku (a zapoczątkowałam ją oczywiście ja). Nic tylko przebranżowić się na jakąś izbę przyjęć czy inną przychodnię. Z drugiej jednak strony, jesień niesie ze sobą wiele pozytywnych prezentów. Niby lato to czas takiej laby, totalnego luzu, ale chyba tylko u facetów. Tak naprawdę to dopiero złota pora roku daje nam, kobietom, więcej swobody – nie trzeba już codziennie golić nóg, które i tak przykrywamy długimi spodniami, z tego samego względu nie musimy się już obawiać, że nasza skóra jest niedostatecznie brązowa, skoro wkładamy na siebie kilka warstw ubrań. Na dodatek nie trzeba pamiętać o pedicure, bo przecież sandały leżą już schowane w szafie, a skoro co drugi dzień dopadnie nas gdzieś na mieście ulewa, to nie ma też sensu męczyć się z układaniem włosów. Jesień puszcza oczko do wszystkich kobiet, wypinając się jednak na panów – w końcu wszystkie te zgrabne nogi i jędrne pośladki, nie wspominając o obfitych biustach, znikają gdzieś nagle i powrócą dopiero za jakieś 10 miesięcy. Jesień to zatwardziała konserwatystka, jak widać.
jesien2

Na taką jesień czekam!

Za jedno ją jednak uwielbiam: co roku, poza tonami grzybów, przynosi mi coś jeszcze, a mianowicie całą masę inspiracji. To właśnie ta pora roku sprawia, że mam ochotę czytać, oglądać, bywać. Po lecie spędzonym na celebrowaniu każdej chwili spokoju, nagle zachciewa mi się próbowania nowych rzeczy, wprowadzania zmian i to ze skutkiem natychmiastowym. Szczególnie odnosi się to do urządzania wnętrz czy planowania zawartości mojej szafy. Nigdy bym siebie o to nie podejrzewała, ale to właśnie jesienny styl, pełen swetrów, botków, szali, kapeluszy, jest najbliższy memu sercu. Fajnie jest latem śmigać w szortach i zwiewnych sukienkach, ale gdy tylko w sklepach i w magazynach zaczynają się pojawiać pierwsze kolekcje A/W czuję się jak przed pierwszą komunią – totalna podnieta tym, co jeszcze przyniesie los. Co tym razem ujmie mnie za serce i opróżni portfel? Może domeną jesieni jest złoto, ale w sprawach budżetowych jest kompletnie zielona, doprowadzając mnie na skraj bankructwa. Śmiem sądzić, że nie tylko mnie. Chyba jednak mam do niej słabość – ok, jest zakręcona i nieprzewidywalna, doprowadza ludzi do szału swoją niekonsekwencją, ale taki po prostu jej urok. Nawet ja, maniaczka planowania i przewidywania, jestem w stanie jakoś funkcjonować w tym pełnym niespodzianek okresie, więc Wy też jakoś dacie radę. Niech nie zrazi Was kolejne przeziębienie ani zmoczone ubranie w drodze do pracy, taka karma. Zaręczam, że wszelką bolączkę wynagrodzi Wam nowiutki wełniany sweter, w którym obronicie się przed następną infekcją, albo boska, ortalionowa kurtałka, dzięki której będziecie mogli olać każdy opad atmosferyczny. No i przede wszystkim – jesień to dużo przyjemniejsza babka niż czyhająca już w perspektywie zim(n)a-suka. To najlepszy dowód na to, że jesień mimowolnie się kocha, nienawiść zaś zostawia się na nieco późniejszy okres w roku…:)