Top

Przyznaję się bez bicia, że zespół Domowe Melodie był dla mnie enigmą dopóki zupełnym przypadkiem nie trafiłam na ich koncert na Open’erze w 2014 roku. Uwiedli mnie muzyką i już pierwszym “DZIĘKUJEMY BARDZO!” wykrzyczanym przez główną wokalistkę. Nie mogłam więc odpuścić ponownej szansy usłyszenia ich na żywo.

150515_DMkoncert4

Źródło: klik

Szansa była tym bardziej not-to-be-missed, ponieważ występ miał mieć miejsce w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim, którego atmosferą zachwycałam się przy okazji marcowego występu Meli Koteluk. Wówczas zastanawiałam się, jaki zespół równie idealnie jak ona wpasowałby się w klimat tego obiektu, ale nim zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie został ogłoszony następny koncert – i były to właśnie Domowe Melodie. Nie zastanawiałam się długo i tym sposobem wylądowałam wczoraj na drugim poziomie galerii Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego.

Nie pomyliłam się w sprawie trafności wyboru Domowych Melodii na gwiazdę tego wieczoru. Chociaż zespół większość swoich utworów nagrywa w domowym zaciszu, to idealnie pasował do dużo większej przestrzeni teatru. I mimo, że na widowni pojawiły się tłumy porównywalne z publicznością Meli, to słuchając kolejnych szlagierów DM wciąż czułam się, jakbym była świadkiem ich domowego nagrania. Jak zwykle ubrani w pidżamy-pajace (przez niektórych nazywane „onesie“), na bosaka, bez wymyślnych rekwizytów i stylizacji. Po prostu trójka znajomych, którzy w czwartek wieczorem postanowiła zagrać wspólnie kilka(naście) utworów. Byli przy tym świetnie skomunikowani z publicznością – interakcja między muzykami, chociaż z pozoru intymna, w żaden sposób nie izolowała ich od licznych widzów. Ba, publiczność zdawała się bawić fantastycznie i był to jeden z nielicznych przeżytych przeze mnie koncertów, podczas których ze strony publiki słychać było gromkie śmiechy. Ich powodem nie były tylko zabawne teksty niektórych piosenek Domowych Melodii, ale przede wszystkim gagi sytuacyjne wynikające z zachowania muzyków.

Jednak to, co najbardziej mnie urzeka w tym zespole, to absolutny brak maniery. Dla niektórych występowanie w pidżamach, zakładanie dziwnych czapek, np. głowy Kłapouchego, czy teksty piosenek zakrawające o surrealizm mogłyby się wydać świetnym trikiem marketingowym, perfidnym sposobem na wyróżnienie się na rynku. Ale do mnie ich sposób bycia, tworzenia i prezencji trafia w 100% i ani przez chwilę nie pomyślałam, że chcą mnie zrobić w bambo i wmanipulować w kupno płyty, a przecież kto jak kto, ale ja-zołza wyczułabym to od razu. Tymczasem wierzę, że oni tacy są naprawdę – z jednej strony „przyziemni“, bo nie nagrywają płyt w wielkim studio, tylko w mieszkaniu, a z drugiej strony tak oderwani od rzeczywistości, aby skomponować genialny, bardzo pogodny i wpadający w ucho utwór o… aborcji.

150515_DMkoncert2Ich brak maniery wyraża się również przez niebywałą skromność, którą także uważam za cechę wrodzoną, a nie sprytnie odegraną. Na Open’erze w 2014 roku, gdy usłyszałam ich po raz pierwszy, pojawili się kompletnym przypadkiem. Z line-up’u festiwalu nieoczekiwanie wypadli polscy The Dumplings, więc organizatorzy wykonali szybki telefon do DM, aby ci uzupełnili lukę w rozpisce koncertów. Gdy zespół pojawił się na scenie i ujrzał TŁUMY skandujące jego nazwę, wokalistkę Justynę Chowaniak po prostu zamurowało. Widać było jej ogromne zaskoczenie i chyba do końca trwania koncertu nie wierzyła, że ci wszyscy ludzie przyszli właśnie na ich występ i to z pełną świadomością, że to nie The Dumplings 😉 Co rusz zadawała pytania typu „Ale wy tak naprawdę?“ „No co wy, serio?“, „Wy tu rzeczywiście dla nas przyszliście?“. Urzekło mnie jej zachowanie i nawet wtedy nie przeszło mi przez myśl, że coś z typiarką jest nie tak i że może jej dziwne zachowanie wynika z przedawkowania jakiś specyfików. Nic z tych rzeczy, od samego początku im ufałam – ich naturalności, skromności i niebywałemu talentowi. Nawet rzeczona piosenka o aborcji nie zmąciła moich poglądów.

A skoro o talencie mowa – tego również nie można Domowym Melodiom odmówić. Podczas wczorajszego koncertu doliczyłam się kilkunastu instrumentów znajdujących się na scenie i każdy z nich został w pewnym momencie wykorzystany. A przypomnę, jeśli ktoś jeszcze nie skojarzył po zdjęciach, że zespół składa się z trzech osób – poza wokalistką i pomysłodawczynią Justyną jest jeszcze dwóch muzyków, tj. Staszek Czyżewski i Kuba Dykiert. Z szybkiego rachunku w pamięci wynika, że na każdego członka DM przypada zatem około 4-5 używanych instrumentów, a co najlepsze – niektórymi się dzielili. Gdy tak słuchałam kolejnych utworów wykonywanych na żywo i widziałam, jak każdy z muzyków sięga po coraz to wymyślniejsze ustrojstwo, zalewała mnie fala zazdrości: jak to działa, że po świecie chodzą tacy zdolni multiinstrumentaliści, a ja jedyne na czym umiem grać to nerwy?! Co prawda opanowałam tę technikę do perfekcji, no ale jednak muzyka z tego nie wynika żadna.

150515_DMkoncert3Zdaję sobie sprawę, że Domowe Melodie nie są dla każdego, bo po prostu nie każdego przekona ich ogólny wizerunek i twórczość. Mój Luby na przykład nie był aż tak zachwycony wczorajszym wydarzeniem i spuentował go słowami, że podchodził raczej pod performance niż koncert. Nie można odmówić mu racji, ja jednak wolę pozostać przy wersji, że było to takie muzyczne peep show: duża doza intymności, kilka zwrotek o seksie i ciągłe wrażenie, że podgląda się trio znajomych w zaciszu ich mieszkania. Tylko ubaw przy tym większy niż przy podglądaniu panienek. No, przynajmniej dla mnie większy 😉