Top
Pytać o to, jaki związek w życiu jest najważniejszy, to trochę jakby pytać o ulubiony kolor – każdy ma własny i każdy kieruje się innymi powodami. Ale myślę, że po dłuższej chwili zastanowienia, w końcu większość osób doszłaby do wniosku, że najważniejszy związek to ten, który mamy sami ze sobą. Me, myself and I, jak to śpiewała kiedyś Beyonce. O tym związku chcę dzisiaj napisać.

Ślub

Moje przemyślenia o relacji ja-ja podyktowane są dwoma wydarzeniami. Pierwszym z nich jest ślub znajomych, który odbywał się w minioną sobotę. Nie będę kłamać – nienajlepszy ze mnie słuchacz w kościele, zazwyczaj szybko odpływam myślami do spraw innych niż duchowe, ale tym razem księdzu udało się skupić na sobie całą moją uwagę. A to dlatego, że bardzo utożsamiam się z tym, o czym mówił – bo mówił właśnie o relacji ja-ja. O tym, że możemy być żoną/mężem/matką/ojcem/siostrą /bratem/córką/synem […] tylko wtedy, gdy żyjemy w zgodzie ze sobą. Gdy kochamy, akceptujemy, lubimy i szanujemy siebie. Utrzymując taki zdrowy związek, jesteśmy w stanie dzielić się miłością z innymi i pełnić jakiekolwiek role w małżeństwie, rodzinie, przyjaźni, społeczeństwie. I ja się z tym absolutnie zgadzam.

“Głęboko wierzę, że dopiero żyjąc w harmonii ze sobą, mogę cokolwiek dawać innym”

Nie dbając o relację ja-ja, nie wiem, kim jestem, co myślę, co czuję, czego mi potrzeba, a nie mając tej wiedzy, nie stworzę żadnych powiązań na zewnątrz, poza moim sercem i głową. Tutaj powinnam przywołać tekst o samoakceptacji, tak ważny w historii bloga, ale też szalenie istotny w mojej osobistej historii. Dobrze pamiętam, jak czułam się kiedyś i jaka byłam wtedy dla innych, a jak to wygląda teraz. Jest zupełnie inaczej. Osiągając harmonię w głowie, uspokoiłam się i przestałam zatruwać życie innym. Stałam się bardziej likable i bardziej lovable, bo sama siebie polubiłam i pokochałam. Bliscy podążyli moim śladem.

Hanka home alone

Drugim powodem, dlaczego dzisiaj poruszam ten temat, jest niedawny wyjazd Lubego. A nawet dwa wyjazdy, w dość krótkim odstępie czasu. Pierwszy raz od momentu zamieszkania razem zostałam w pojedynkę, na kilka długich dni. Dawno nie byłam sama ze sobą przez tyle czasu, odwykłam od tego. Nie to, żeby Luby na co dzień był jakiś bardzo absorbujący, bo zazwyczaj każdy robi w domu to, na co ma ochotę, ale wiadomo, że gdy nie ma tej drugiej duszy u boku, atmosfera jest zupełnie inna. Czas i miejsce należą tylko do nas i pojawia się wtedy to nęcące pytanie: co mam z tym czasem i miejscem zrobić? Ale że tak sama…? Dokładnie taka była moja myśl, gdy uświadomiłam sobie, że przede mną weekend home alone. Obdzwoniłam koleżanki, ale akurat żadnej nie pasowało spotkanie. Sprawdziłam repertuar w kinie i jak na złość niczego ciekawego nie grali. Na zakupy też nie miałam ochoty iść. Szukałam sposobów na wykorzystanie czasu, tak jakby zostanie sam na sam ze sobą, w pustym mieszkaniu, było najgorszym koszmarem. A nie było.

I wtedy przypomniałam sobie o tym śmiesznym obiekcie stojącym w naszej drugiej łazience

Wanna. A może by tak zrobić sobie porządną kąpiel, z bąbelkami, świecami, kieliszkiem wina, trzema rodzajami peelingu i odcinkiem ulubionego serialu? Postawiłam komputer na pralce, nalałam wody, a do niej dodałam wszystkich mydlanych specyfików, jakie akurat wpadły mi w ręce. Zapaliłam świece. Zostałam sama ze sobą, zamknięta w bardzo ciasnych czterech ścianach, ba, wciśnięta w wannę o długości 170 cm. Nie było już drogi ucieczki. NAJWAŻNIEJSZY ZWIĄZEK W ŻYCIU, CZYLI O TYM, DLACZEGO POTRZEBUJESZ WANNY Właśnie wtedy, cała w pianie, z kieliszkiem w dłoni i widokiem na najnowszy odcinek Chirurgów, uświadomiłam sobie, jak bardzo było mi to potrzebne. Tych kilka dni sama. Dawno nie uświadczyłam podobnego luksusu i to był najwyższy czas, aby zadbać o tę szalenie istotną relację. I tak, to właśnie w wannie upatruję rolę mediatora. Tego, który sprowadził mój związek ze sobą z powrotem na właściwe tory.

Najważniejszy związek w życiu

Tak oto ksiądz i wanna wspólnie doprowadzili mnie do momentu, w którym musiałam sobie przypomnieć o najważniejszym związku w życiu. Jak widać, dziwne drogi przywiodły mnie w to miejsce, ale ważne, że w końcu tu jestem, znowu. Przypomniałam sobie, co znaczy żyć w zgodzie ze sobą i nie tylko siebie akceptować, ale dbać o tę relację, pielęgnować ją i nigdy nie zapominać, że to na niej budowane są wszystkie pozostałe związki w naszym życiu. Więc jeśli ma się coś zmienić, coś poprawić, zawsze trzeba zacząć od ja. PS. Mówiąc o relacji ja-ja, od razu na myśl przychodzi mi Monika Tekstualna. Ona tak pięknie pisze na ten temat i jeśli szukacie słowa wsparcia, sposobu na otrząśnięcie się i podniesienie do pionu – poczytajcie jej bloga. Ja sama lepiej bym tego nie napisała.
0