Top

Za brudne, za zimne, nie w tym kolorze co trzeba, zarośnięte glonami lub przepełnione turystami. Właśnie takimi epitetami zwykłam określać nasze polskie morze. Mieszkam w Gdańsku od urodzenia, tymczasem moje wizyty na plaży mogłabym zliczyć na palcach obu rąk (no, może jeszcze jednej stopy). Ilekroć poznawałam ludzi z głębi Polski, zwłaszcza z gór, często wysłuchiwałam ochów i achów, że jak to cudownie musi być mieszkać nad morzem. Serio? Poza adresem zameldowania z Bałtykiem naprawdę nic mnie nie łączyło. Aż tu nagle nastąpiły nasze oficjalne przeprosiny.

Nie będę ściemniać, że niespodziewanie z morskiego ignoranta zamieniłam się w syrenę, która nie wychodzi z wody i każdą wolną chwilę spędza focząc się na plaży. Tak się nie stało. Ale Bałtyk można pokochać w jednej chwili, wystarczy znaleźć na niego sposób. A jeszcze lepiej znaleźć miejsce, w którym morze nie wydaje się aż tak brudne, ma idealną temperaturę i dokładnie ten kolor, co trzeba, nie pływa w nim masa glonów ani, co najważniejsze, irytujących turystów.

Mam to szczęście, że znam takie miejsce, ale podobnie jak Bałtyk „trójmiejski”, ignorowałam je przez ostatnich kilka lat. Często opowiadałam o nim znajomym, zachwalając jego magię i nieskazitelność. Fajnie uskutecznia się taki marketing, ale jeszcze fajniej, gdy wszystkie te przechwałki mają pokrycie w rzeczywistości. Nie byłam tam przez ponad cztery lata, a to bardzo długo. W końcu przez cztery lata wybudowali nam kilka stadionów, kilkadziesiąt kilometrów autostrad i masę nowych osiedli. Nawet Gdańsk Eye postawili w kilka dni, to co to takiego zaludnić krótki odcinek wybrzeża? Stąd, gdy w końcu zebrałam się w tym roku, aby tam pojechać, czułam pewien niepokój. Z zaciśniętymi oczami wdrapywałam się na wydmę, która oddziela pasmo nadmorskiego lasu od plaży, licząc, że nie spotka mnie zawód. Nie spotkał. Miast tego natrafiłam na ogromny dylemat – czy zostać na stałe w raju czy wracać na ziemię?

Wiem, że wśród Was też znajdą się morscy ignoranci, do których moje słowa zupełnie nie trafią i prawdopodobnie ich kursor już powędrował w stronę prawego, górnego rogu ekranu (no, chyba że się wycwanili i sięgają palcami do klawiszy Alt+F4). Ale jeśli taki uparciuch jak ja mówi Wam, że w Bałtyku można się zakochać, to chyba coś w tym musi być. Nie ułatwię Wam jednak zrobienia pierwszego kroku w tym flircie i nie powiem, gdzie mój raj dokładnie się znajduje, bo przestanie być moim rajem:) Ale takich miejsc jest więcej i wcale nie trzeba daleko szukać. Jak w każdym uczuciu, wystarczy odrobina chociaż zaangażowania, aby w zamian otrzymać coś naprawdę niezwykłego. Jeśli lipcowe upały wycisnęły z Was ostatnie siły (bo poty to na pewno), w nadchodzący weekend spakujcie plażową torbę (potocznie zwaną „bitch bagiem”), obierzcie cel i ruszajcie. Być może plaża, która rozbudzi w Was to głęboko uśpione uczucie, znajduje się tuż za miastem, a może będziecie musieli poszukać nieco dalej. Nieważne – zaręczam, że warto się trochę poświęcić, jeśli nie dla samego siebie, to chociażby dla ukochanego czworonoga;)