Top

O posiadaniu domowej galerii ściennej myślałam od dawna i to na długo zanim zamieszkaliśmy z Lubym w naszym wspólnym “m”. Po wprowadzce udekorowaliśmy ściany mieszkania paroma plakatami, ale czas na galerię z prawdziwego zdarzenia miał dopiero nadejść. Zawsze jednak było coś pilniejszego do zrobienia, zaaranżowania, przemalowania. Aż w końcu, po blisko 3 latach pracy jako fotografka i mając naprawdę spore portfolio, doszłam do wniosku, że to po prostu skandal, że żadne z moich zdjęć jeszcze nie wylądowało na którejś ze ścian w moim własnym domu! Oczywiście nie chciałam ograniczać się tylko do autorskich fotografii, ba, miałam całą listę zachcianek, które planowałam zrealizować. Zanim jednak Luby wywiercił pierwszą dziurę pod jedną z ramek, musieliśmy pójść na kilka kompromisów i dokonać paru trudnych wyborów…

Stan “przed”

Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem przemalowania kosmicznej ściany w naszym salonie. Kosmicznej, bo mającej kolor głębokiego granatu, który zresztą przez samego producenta został określony mianem Cosmos. Do tej pory kosmiczna ściana za kanapą była bardzo charakterystycznym punktem w aranżacji naszego mieszkania. To jedna z odważniejszych decyzji, którą podjęliśmy podczas remontu jeszcze przed wprowadzką. W międzyczasie sporo się u nas w domu zmieniło, pojawiły się nowe kolory, również na ścianach, ale Cosmos był tu od samiutkiego początku i oboje darzyliśmy go sporym sentymentem (zresztą ten sam kolor wybrałam do pomalowania naszej lamperii w jadalni). Potrzeba zmiany nie wynikała jednak wyłącznie z mojej zachcianki.

Po pierwsze, od zawsze uważałam, że wybrany przez nas odcień granatu gryzie się z tapicerką sofy. Owszem, za samą sofą nie przepadam i najchętniej kupiłabym nową, zupełnie inną, ale staram się opanować swoje dzikie, wnętrzarskie rządze i postanowiłam, że kanapa zostanie z nami przynajmniej kilka najbliższych lat, a potem, gdy będzie już doszczętnie zużyta przez nas i Maszę, bez skrupułów się jej pozbędę. W tej chwili łatwiej i taniej było jednak przemalować ścianę.

Po drugie, od pewnego czasu zaczęło mi przeszkadzać, że ten fragment mieszkania jest dość ciemny i to pomimo faktu, że nasz pokój dzienny ma ekspozycję południową i wpada tu najwięcej światła. Trudno jednak o efekt rozświetlenia, jeśli na ścianie króluje ciemny odcień, który dosłownie pochłania promienie słoneczne.

I po trzecie – po długim namyśle, kierując się dobrem naszego małżeństwa, uznałam, że ściana za kanapą jest dobrym miejscem na stworzenie mojej wymarzonej galerii ściennej. Do tej pory planowałam, że taka atrakcja powstanie na ścianie vis a vis drzwi wejściowych do mieszkania, ale Luby od dłuższego czasu marudził, że absolutnie każda pionowa powierzchnia w domu jest przeze mnie ozdabiana kolorami, ramkami czy innymi bajerami, więc obiecałam mu, że ściana na wejściu będzie jego bastionem niepodległości i pozostanie przeze mnie nietknięta. I chociaż byłaby to IDEALNA lokalizacja domowej galerii, to musiałam dotrzymać raz danego słowa i znaleźć inne miejsce na spełnienie mojej zachcianki. W końcu padło na kosmiczną ścianę w salonie (widoczne na zdjęciach półki i plakaty wiszą tu od dnia “0” wspólnego mieszkania, więc uznałam to za bardzo dobre rozwiązanie – zamiast anektować kolejną pustą ścianę, wykorzystam taką, która nigdy nie była pusta. GENIALNE, prawda? ?). A ponieważ ciemny granat nie wydawał mi się odpowiednim tłem dla zdjęć i plakatów (myślę, że zdominowałby galerię, zamiast ją wyeksponować), przemalowanie było po prostu konieczne ??‍♀️

Historia jednego zdjęcia i pewnego podstępu małżeńskiego

Jako wzrokowiec, fotografka i typiarka o temperamencie dynamitu (szybki zapłon, szybki wybuch, nagły koniec), bardzo często na pomysły domowych rewolucji wpadam pod wpływem nagłego impulsu. Tym impulsem bywa przypadkowo odkryte zdjęcie na stronach jakiegoś wnętrzarskiego magazynu, post na Pintereście czy Instagramie albo scenografia filmu czy serialu. Dany widok tak wwierca mi się w głowę, że nie jestem w stanie się go wyzbyć i najczęściej kończy się to tak, że już nazajutrz, maksymalnie po kilku dniach, mam w dłoni wałek, młotek czy inne ustrojstwo niezbędne do realizacji tego pomysłu. W tym przypadku było podobnie, z tą różnicą, że do wykonania mojego misternego planu musiałam zaangażować Lubego, co wiązało się z tym, że najpierw trzeba było go do niego przekonać…

Ale wszystko zaczęło się jak zwykle od jednego zdjęcia, a dokładnie od poniższego postu, który podstępny algorytm Instagrama zesłał na ekran mojego smartfona:

Gdy zobaczyłam zdjęcie na instagramowym profilu 2LG Studio, od razu zapragnęłam takiego flamingowego różu! Nie dość, że dobrze dogadywałby się z istniejącą paletą kolorów naszego pokoju dziennego, to na dodatek byłby takim zastrzykiem energii i szaleństwa, jakiego oczekiwałam po przeprowadzeniu metamorfozy. Niestety, jak to zwykle u nas bywa, Luby nie był entuzjastą tego pomysłu, ba, on w ogóle nie był entuzjastą zmiany koloru tej ściany, żeby nie powiedzieć, że on nie jest entuzjastą jakiejkolwiek zmiany w naszym mieszkaniu ? Musiałam zatem dać na wstrzymanie i poczekać na dogodną okazję, aby wrócić do tematu i to w najmniej oczekiwanym momencie…

Tak się jakoś złożyło, że kilka tygodni wcześniej Luby zapodział kluczyki do samochodu. Sprawa była o tyle skomplikowana, że chodziło o jedyny komplet i na dodatek istniało ryzyko, że zgubił się podczas weekendu na działce u znajomych. Czyli szanse na to, że wala się gdzieś po naszym mieszkaniu były równie wysokie co szanse na to, że kluczyki spoczywają na dnie jeziora albo zakopane w leśnym mchu (nie wspominając o palenisku grilla). Luby nie znosi takich sytuacji i, wbrew wrodzonemu, stoickiemu spokojowi, zwykle traci wtedy głowę i nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Przeczesywał wszystkie kąty mieszkania, sprawdzał w kieszeniach ubrań, w drugim samochodzie, wydzwaniał do znajomych, aby rozejrzeli się po domku na działce… Wszystko na nic! W końcu nakryłam go na przeszukiwaniu pudełek planszówek, które planowaliśmy zabrać na ten wyjazd, ale które finalnie nie zostały nawet otwarte – czyli szanse na to, że zguba znajdzie się właśnie w nich, wynosiły zero absolutne. Wtedy wiedziałam, że Luby postradał już wszystkie zmysły i jest totalnie sfrustrowany, więc od niechcenia rzuciłam mu tylko: “skoro już szukasz w tak absurdalnych miejscach, to sprawdź w butach, które mieliśmy na tej wycieczce”. I kumacie, że właśnie tam znalazł swą zgubę? ?

Luby oczywiście uznał to za spisek, a ja pękałam ze śmiechu i od razu zapowiedziałam, że za tę podpowiedź będzie musiał mnie sowicie wynagrodzić i że wkrótce wymyślę dla niego formę odkupienia! I gdy kilka tygodni później szukałam argumentów za tym, że KONIECZNIE musimy przemalować ścianę w salonie, bo przecież to taki wspaniały pomysł i będzie tak pięknie wyglądała!, po długiej, bezowocnej dyskusji na ten temat, przywołałam mu sytuację z kluczykami i oświadczyłam, że przecież NIE MOŻE MI ODMÓWIĆ ? Wątpię, czy tym tekstem zdobyłam jego przychylność, ale w końcu, po kilku(nastu) dniach urabiania go, któregoś sierpniowego przedpołudnia zapytał znienacka: “to malujemy tę ścianę czy nie?”. No raczej, że malujemy!

Różowa ściana? Nigdy w życiu!

Na tym jednak nie skończyły się nasze wewnętrzne spory. Podczas gdy ja wzdychałam na widok flamingowego, Luby kategorycznie odmówił posiadania “różowej ściany” i to na dodatek w salonie. Tłumaczenie mu, że to wcale nie jest różowy, tylko bardziej koralowy, nie miało najmniejszego sensu – w jego świecie nie ma takiego koloru jak koralowy albo flamingowy, jest natomiast różowy i zaproponowany przeze mnie odcień idealnie mieścił się w ramach tej kategorii. Żeby już nie nadużywać jego anielskiej cierpliwości, zgodziłam się odstąpić od pierwotnego planu i poszukać alternatywy. I wcale nie musiałam się długo rozglądać – kolor terakoty szybko uzyskał akcept Lubego i nawet obyło się bez kupowania farby z mieszalnika, jak na początku zakładałam (stanęło na farbie Beckers w wariancie Ceramic).

W tym momencie, po kilku tygodniach dogrywania planu działania, w końcu byliśmy gotowi do przeprowadzenia metamorfozy! Poniżej kilka zupełnie roboczych zdjęć z kolejnych etapów przemiany ?

Etap I – zdjęcie półek i zaszpachlowanie dziur po wkrętach. Luby prężnie działał pomimo sierpniowego upału ?

Pełna gotowość do etapu II, czyli malowania!

Kolejne warstwy nowego koloru Luby kładł dość szybko. W ogóle muszę przyznać, że to była błyskawiczna metamorfoza – z mini remontem uwinął się w 1,5 dnia i nazajutrz salon wyglądał już całkiem przyzwoicie. Malowanie latem ma jednak ten plus, że farba schnie w mgnieniu oka.

Stan po malowaniu 2 warstw i pierwszy ważny color check. Po nałożeniu pierwszej warstwy farby obawiałam się, że kolor jest zbyt pomarańczowy, a za mało terakotowy, ale po drugiej miałam już do niego pełne przekonanie ? I o ile słoneczniej zrobiło się w pomieszczeniu!

Widok na salon jeszcze podczas remontu. Przy okazji przetestowaliśmy sobie eksperymentalne ustawienie mebli w pokoju dziennym. Taki całkiem burżujski, jaki widuje się w lansiarskich magazynach wnętrzarskich – meble ustawione na środku pomieszczenia zamiast przytulone do ściany, jak to bywa w typowym, plebejskim mieszkalnictwie ? Na dwa dni było spoko, potem z chęcią odstawiliśmy je na miejsce ? A w tle widać finalny efekt malowania.

Kolor zmieniony, więc najwyższy czas zaplanować naszą domową galerię ścienną!

Domowa galeria ścienna z pewnością zasługuje na osobny tekst, bo nie ukrywam, że wcale nie tak łatwo jest ją mądrze zaplanować, tym bardziej, gdy ma się w głowie tyle pomysłów ile miałam ja. Chociaż dysponowałam naprawdę sporą powierzchnią do zaaranżowania (szerokość opisywanej ściany w salonie to ponad 3,7 metra), szybko przekonałam się, że nie dam rady zrealizować absolutnie każdego mini marzenia, jakie tliło się w mojej głowie. Bardzo chciałam powiesić w naszej galerii i zdjęcia nas czy naszych rodzin, i zdjęcia z podróży, i plakaty polskich ilustratorów, i plakaty filmowe, i muzyczne. Planowałam również wpleść w to wszystko motywy roślinne, jakąś ceramikę (wiszące talerze!) i jeszcze miejsce do ekspozycji pamiątek z podróży. Gdy jednak zaczęłam to sobie roboczo układać w Photoshopie (o moim patencie na planowanie takich domowych rewolucji opowiem Wam innym razem), wychodził mi spory misz masz i obawiałam się, że zamiast ozdobą, nasza domowa galeria ścienna szybko stanie się wizualnym śmietnikiem. I chociaż dawno pogodziłam się z faktem, że żadna ze mnie minimalistka i że dla mnie im więcej różnych rzeczy, tym lepiej, tak z tym autorskim projektem musiałam i chciałam bardzo uważać. W naszym pokoju dziennym i tak sporo się dzieje i jest na czym oko zawiesić, więc galeria ścienna musiała się dobrze dogadywać z otoczeniem, a nie je zdominować.

I tak po kilku dniach tworzenia różnych kombinacji ramek, doniczek i innych bibelotów, doszłam do kilku istotnych wniosków, które stały się trzonem naszej domowej galerii ściennej:

1. Absolutnie najważniejszą ideą przyświecającą mi podczas planowania galerii było stworzenie wizualnej opowieści o nas, naszym życiu i naszych zainteresowaniach. Chciałam, aby na ścianie zawisły tylko takie zdjęcia czy grafiki, które wiele dla nas znaczą i które w jakiś sposób nas charakteryzują.
2. Aby uniknąć wizualnego chaosu, konieczne było ograniczenie liczby ramek i odpowiednie dobranie ich formatów. Wspólnie z Lubym doszliśmy do wniosku, że znacznie korzystniej wygląda kilka większych ramek niż taka zupełna drobnica. Dodatkowym plusem takiego rozwiązania jest fakt, że w takim przypadku każda fotografia czy obrazek jest po prostu lepiej widoczna i bardziej czytelna.
3. Nie wykluczam, że z czasem w naszej galerii ściennej pojawią się jakieś nowe elementy, dlatego chciałam, aby układ był otwarty na ewentualne zmiany. Jednocześnie wolałam uniknąć efektu totalnej przypadkowości i stąd pomysł, aby zachować równą górną linię wyznaczającą granicę galerii – prawy, lewy i dolny brzeg nie jest tak uporządkowany, więc w tych miejscach w przyszłości mogą pojawić się jakieś nowości.

Mając na uwadze te wytyczne, nie pozostawało już nic innego, jak dokonać selekcji zdjęć i grafik, a później ułożyć to wszystko w taki sposób, aby wyglądało ciekawie i estetycznie. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, ale dzisiaj oszczędzę Wam szczegółów tego procesu i pokażę finalne efekty całego tego zamieszania z malowaniem i powstawaniem naszej domowej galerii ściennej.

Widok na galerię od strony wejścia do mieszkania. Chwilę zajęło nam przywyknięcie do nowego koloru, ale dzisiaj oboje (tak, Luby też!) jesteśmy bardzo zadowoleni z tej zmiany. Pokój wygląda zupełnie inaczej, a odcień terakoty doskonale współgra z wybranymi przez nas zdjęciami i plakatami.

Oto nasza domowa galeria ścienna, a w niej: my, nasze podróże, ukochane czworonogi, ulubiona muzyka i film. Nie da się opowiedzieć o sobie w kilku ramkach zawieszonych na ścianie, ale patrząc na tę aranżację, widzimy same szczęśliwe chwile, a każdy element to inny bagaż wspólnych wspomnień. Celowo zostawiliśmy też jedną pustą ramkę – nie mogliśmy dojść do porozumienia, co w niej umieścić i stwierdziliśmy, że zapełnimy ją w momencie, gdy w naszym życiu wydarzy się coś naprawdę szczególnego ?

Nie wiem, czy dostrzeżecie ten szczegół, ale kolor ściany zmienia się w zależności od ilości promieni słonecznych wpadających do środka. Czasami odcień farby wydaje się zbliżony do typowego pomarańczowego, innym razem ma bardziej szlachetny, terakotowy odcień, nawet całkiem chłodny. Oczywiście światło działa na wszystkie barwy, ale w przypadku kosmicznego granatu ten efekt nie był tak łatwo dostrzegalny. Tymczasem po przemalowaniu, nasz salon zupełnie inaczej prezentuje się w zależności od pory dnia czy roku, a obserwowanie tych przemian niezmiennie mnie fascynuje.

Tak jak sobie zażyczyłam, na ścianie pojawił się motyw roślinny. Postawiłam na epipremnum, bo liczę, że wkrótce mocno się rozrośnie i oplecie swoimi pnączami całą galerię. No, chyba że wcześniej zapomnę je podlać i zginie śmiercią marną. To wtedy kupię coś innego ??‍♀️ Rattanowy kosz wiszący to zakup z H&M Home, a uchwyt ze sklejki znalazłam w Leroy Merlin.

Nasi czworonożni ulubieńcy. Nie mogło ich tutaj zabraknąć ❤️

Wspominałam, że chciałam w galerii wygospodarować miejsce na ekspozycję drobnych pamiątek. Do tego celu idealnie nadają się półeczki SAMMANHANG z IKEA. Od razu uprzedzam, że ta kolekcja, niestety, nie jest już dostępna w sprzedaży. Ostatni komplet półek dorwałam już jakiś czas temu na dziale wyprzedaży okazyjnej. Jeśli jednak dobrze się rozejrzycie, na pewno traficie na nie na Allegro albo OLX.

Póki co na półce najczęściej ustawiam świece (jesteśmy z Lubym uzależnieni od świec zapachowych w domu), ale w każdej chwili może się tutaj pojawić jakaś figurka dekoracyjna albo drobna ceramika.

Wybór plakatów muzycznych i filmowych był szczególnie trudny, bo mamy sporo ulubionych tytułów i wykonawców. Finalnie na ścianie zawisło zdjęcie z okładki płyty Wish you were here Pink Floyd, wskazane przez Lubego, a ja skupiłam się na wyborze z kategorii “kino”. Tutaj było nieco łatwiej, bo La La Land jest bliski naszym serduchom od pierwszego seansu. Problem pojawił się natomiast przy znalezieniu pasującego wariantu plakatu, bo dla tego filmu wybór jest dość skąpy. Udało mi się jednak wyszperać online wersję idealnie pasującą do kolorów naszego salonu i całej galerii (choć zapłaciłam za nią jak za zboże, ale co zrobić).

Przy okazji tworzenia naszej domowej galerii, w końcu przymocowaliśmy do ściany lampki NYMÅNE z IKEA. Mieliśmy taki zamiar od chwili ich zakupu jakieś 2 lata temu, ale jak to zwykle w życiu bywa, wygrała prowizorka – zamiast od razu wziąć się za wiercenie, zamontowaliśmy je do półek, które wcześniej wisiały w tym miejscu (ten model oświetlenia oferuje dwa sposoby montażu – do blatu lub do ściany) i tak czekały sobie na dalsze kroki. Plan jest taki, aby wiszące z nich kable ułożyć w jakiś ciekawy wzór, aby również stanowiły ciekawy element dekoracyjny (coś w tym stylu), ale na to poczekamy pewnie kolejne 2 lata ?

Jeśli rozważacie zakup lampek NYMÅNE, od razu muszę zaznaczyć, że mają bardzo spoko design i jeszcze lepszą cenę (podobnego wzoru szukałam przez wiele miesięcy, ale wszystkie znaleziska kosztowały krocie), ale niestety nie dają pełnej swobody ustawienia kąt padania światła. Tak naprawdę to na co dzień manipulujemy tylko kloszem lampy, bo regulacja ramienia w górę/dół wymaga korzystania z pokręteł umieszczonych w przegubach, a obracanie lampy względem jej podstawy nie jest możliwe. Na początku byłam tym bardzo zawiedziona, ale po czasie przywykłam i już mi to tak nie przeszkadza. Natomiast niewątpliwym plusem lampki jest umieszczone w niej gniazdo do ładowania urządzeń przez USB – z tego bajeru korzystamy bardzo często!

Masza daje pełen akcept dla nowej aranżacji naszego pokoju dziennego ?


Nie było łatwo, ale udało się i w końcu w naszym domu powstała galeria ścienna! Wymagało to użycia pewnego podstępu i kolejnych paru jednostek cierpliwości ze strony Lubego, ale, jak to zwykle bywa, na końcu nawet on sam przyznał, że finalny efekt jest więcej niż spoko ? Wydaje mi się, że oboje postrzegamy ten fragment mieszkania jako bardzo osobisty i opowiadający o nas samych, czyli udało się zrealizować pierwsze i najważniejsze założenie, jakie postawiłam sobie na etapie tworzenia koncepcji. Natomiast zmiana koloru z głębokiego granatu na ciepły, soczysty terakotowy pomarańcz, tchnęła nowe życie w ten kąt i sprawiła, że nawet ta nieszczęsna, totalnie nudna sofa nie wydaje mi się już taka zła. Powinnam dać radę wytrzymać z nią jeszcze kilka lat, a potem… Wiadomo. Ale to już historia na zupełnie inny tekst ?

Jeśli macie pytania dotyczące tej domowej rewolucji, śmiało zadawajcie je w komentarzach ? A gdybyście szukali pomysłu na zaaranżowanie ściany w Waszym domu, to kiedyś popełniłam na ten temat cały wpis.

2