Top

Wrzesień już chyba zawsze będzie mi się kojarzył z dobrymi początkami, a to dlatego, że właśnie we wrześniu, a ściślej rzecz ujmując 2 września roku pańskiego 2016, opuściłam domowe gniazdo i rozpoczęłam w pełni dorosłe życie, z rachunkami, robieniem zakupów i praniem sobie gaci. Był to również moment, kiedy przeprowadziłam się z dużego domu za miastem do mieszkania na jednym z gdańskich blokowisk. Zawsze zastanawiałam się, jak przeżyję taką zmianę lokalu – i pisząc to nie mam na myśli, że jak do cholery mam to przeżyć?!, tylko po prostu byłam ciekawa, jakie to będzie dla mnie doświadczenie – pozytywne? Negatywne? Łatwe do zaakceptowania czy wręcz przeciwnie?

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie odczułam jakoś drastycznie zmiany otoczenia i metrażu. A wiecie, ryzyko dramy było całkiem spore – przez blisko 23 lata mieszkałam w całkiem dużym domu, z jeszcze większym ogrodem i bliskością lasu, więc wolnej przestrzeni życiowej miałam do dyspozycji całkiem sporo. Aż tu nagle nadeszła chwila usamodzielnienia się, spakowałam walizeczki i zamieszkałam na drugim piętrze pastelowego bloku pamiętającego wczesne lata 90-te. Owszem, powierzchnia naszego mieszkania z pewnością ułatwiła mi tę transformację życiową, ale po 4 latach wiem, że nie tylko o metraż tu chodzi. Jest kilka istotnych cech tego lokalu, które uważam za niezwykle ważne i wręcz pożądane (przynajmniej przeze mnie), ale dostrzegam również pewne braki, o których wiem, że na pewno będę chciała je wypełnić gdy kiedyś przyjdzie czas na kolejną przeprowadzkę.

Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o tym, na co warto zwracać uwagę wybierając mieszkanie – i mowa tu tak o kupnie, jak i wynajmie. I tak, jeśli ktoś zna moją historię, to wie, że ja mieszkania sobie nie wybierałam – było mi dane do użytkowania przez los, który 10 lat wcześniej zesłał na moją drogę Lubego, dziś mojego męża, czyli prawowitego właściciela tej nieruchomości ? Brak kredytu hipotecznego nie przeszkadza mi jednak w posiadaniu zdania na temat walorów i wad tego lokalu, tym bardziej gdy dodać do tego moje doświadczenia w fotografii wnętrz. Każda sesja zdjęciowa to w końcu inna lokalizacja i całe mnóstwo spostrzeżeń, co w danym układzie czy architekturze budynku jest naprawdę fajne, a co wręcz przeciwnie. I to tyle tytułem tego przydługiego wstępu – pora na konkrety!

Na co zwracać uwagę wybierając mieszkanie? – moja subiektywna lista

Nowe czy stare budownictwo? Dla mnie wybór jest prosty…

…tylko stare. I niekoniecznie mam tu na myśli wypasione kamienice pamiętające okres secesji, ale nawet takie pastelowe maszkaroniki jak nasz blok (chociaż on wcale nie jest taki najgorszy, serio!). Oczywiście, nie każdy budynek sprzed kilku, kilkudziesięciu dekad to mój wymarzony adres do życia, ale z biegiem czasu utwierdzam się w przekonaniu, że stare budownictwo ma znacznie więcej plusów niż minusów, a już zwłaszcza ma ich więcej od nowego budownictwa. A możecie mi wierzyć na słowo, że jako fotografka wnętrz bywałam w naprawdę różnych nieruchomościach, wliczając w to sypiące się kamienice przy słynnej ul. Legionów w Łodzi, jak i najbardziej burżujskie apartamentowce w ścisłym centrum Warszawy. I nadal mając do wyboru stare budownictwo kontra nowe, wybrałabym to pierwsze. Dlaczego?

Powodów mogłabym wymieniać sporo (zresztą o mieszkaniach w starszej zabudowie napisałam swojego czasu osobny tekst), ale tak najogólniej rzecz ujmując, to nowe osiedla po prostu mnie nie przekonują. Niestety, dopóki nie nastąpi gruntowna zmiana myślenia współczesnych włodarzy miast i pazernych deweloperów, nieprędko doczekamy się osiedli stworzonych do życia, a nie zarabiania pieniędzy. Współczesna deweloperka to przede wszystkim maksymalizacja zysków przy minimalizacji wykorzystanej przestrzeni, a to wiąże się z ciasną zabudową, brakiem przestrzeni zielonych i niezbędnej infrastruktury, niską jakością użytych materiałów… Fajnie, że oferują windy (o tym jeszcze za chwilę), że elewacje nie mają odcienia lodów waniliowych ani truskawkowych, a do tego te fikuśne nazwy w stylu “Central Park”, “Różany zakątek”, “Leśna ostoja”. Brzmi to wszystko wybornie, ale co z tego, jeśli takie z założenia malownicze osiedle powstaje w szczerym polu, bez utwardzonej drogi ani sklepu spożywczego w pobliżu. Z kolei wypasione, luksusowe apartamentowce w prestiżowych lokalizacjach to po prostu nie mój klimat (im bardziej deweloper zabiega o miano “luksusowego”, tym bardziej mnie to odpycha). Jest to moje (i Lubego!) bardzo subiektywne zdanie, ale po 4 latach mieszkania na leciwym gdańskim blokowisku i po 2 latach pracy w branży wnętrzarskiej, wiem na pewno, że nasze następne miejsce do życia będzie raczej nieruchomością w kamienicy albo starej willi niż wypasioną kwaterą na szczycie szklanego wieżowca, z widokiem na marinę.

Balkon, taras, przedogródek, niech będzie nawet ta przysłowiowa “wyrzygałka”!

Im dłużej urzędujemy w naszym mieszkaniu, tym bardziej doceniam fakt posiadania dostępu do prywatnego balkonu. I tak, wiem, że zamiast pisać o wnętrzach, to ja w kółko o tym balkonie, ale co poradzę, że przez całe lato moje życie kręci się właśnie wokół balkonu. I z roku na rok to zjawisko się tylko nasila! (chyba nie muszę wyjaśniać, gdzie siedzę pisząc te słowa?) Nie mamy do dyspozycji dużego tarasu czy przedogródka, ale nawet ten niewielki balkon, odpowiednio zaaranżowany, zaspokaja moją potrzebę spędzania czasu na dworze, tym bardziej, gdy tak pięknie rozrosła się nam nasza balkonowa dżungla. Marzy mi się, aby w przyszłości mieć do dyspozycji np. ogromny taras na dachu albo zarośnięty, nawet malutki przedogródek, który mogłabym sobie pielić w ramach terapii zajęciowej. Zadowoliłaby mnie nawet tzw. wyrzygałka, czyli mini ogródek przynależący do mieszkania w nowym budownictwie (chociaż, jak wiecie z poprzedniego punktu, nie spieszy mi się do zamieszkania na nowoczesnym osiedlu). Kiedyś uważałam, że to bez sensu, bo jest się na widoku wszystkich sąsiadów, bo głosy się niosą i trudno o jakąkolwiek intymność, ale teraz myślę, że posiadanie nawet małego zielonego poletka o zerowym poziomie prywatności jest zawsze lepsze niż nieposiadanie żadnego.

Okno w łazience

Jaki jest największy luksus współczesnego budownictwa mieszkaniowego? Tak, właśnie – okno w łazience! Zastanówcie się, ilu z Waszych bliskich i znajomych może się pochwalić takim rarytasem? Z moich obserwacji wynika, że okno w łazience to biały kruk naszych czasów. 8, jeśli nie 9 na 10 odwiedzonych przeze mnie mieszkań nie może się pochwalić takim bajerem. I mowa tu zarówno o nowym, jak i starym budownictwie. Nam również się nie poszczęściło – mamy dwie małe łazienki, a w nich zero okien, zero choćby takiego luku jak na statku, jakiejś szczelinki, no po prostu NIC! (nie licząc szybki w drzwiach, ale to przecież nie to samo…) Ten brak odczułam dotkliwie dopiero po czasie, wcześniej jakoś zupełnie nie zwracałam uwagi na taki feature. Żałuję bardzo, że nie pomyślałam o tym na etapie remontu, rozważyłabym np. wstawienie przeszklenia w ścianie oddzielającej łazienką od sypialni. Luby co prawda mnie pociesza, że to i tak nie byłoby możliwe z uwagi na układ ścian nośnych, ale coś czuję, że po prostu chce mi oszczędzić zawodu. Pozostaje mi więc marzyć o chwili, gdy znów będę mogła brać prysznic i uskuteczniać poranną toaletę przy naturalnym świetle ?

Wyraźny podział na strefę reprezentacyjną i prywatną

Dawno, dawno temu Luby nie miał najlepszego zdania o naszym mieszkaniu – spędziwszy tu kilkanaście lat swojego dzieciństwa, w jego pamięci utkwił rzekomo dziwny układ pomieszczeń. Lubemu bardzo przeszkadzało, że dostęp do pokoi sypialnianych był możliwy przez krótki i wąski korytarzyk. Porównywał tę sytuację do lisiej nory, bo faktycznie, aby dotrzeć do głębiej położonych pomieszczeń, trzeba przejść przez takie dziwne zwężenie, które następnie rozchodzi się na dwie strony – do naszej obecnej sypialni i domowego biura. Był to również powód, dlaczego początkowo Luby rozważał sprzedaż tego mieszkania i wymianę na inne, o zgrozo, w nowym budownictwie. Drżę na samą myśl, że mógłby postąpić tak nieroztropnie… Wkrótce po naszej wprowadzce przekonał się jednak, że taki układ nie stanowi większego problemu, ba, po czasie oboje doceniamy, że w mieszkaniu panuje wyraźny podział na strefę reprezentacyjną, w której najczęściej przyjmujemy gości, i prywatną, w której śpimy albo pracujemy. Oznacza to, że możemy mieć totalny rozpierdziel w głębiej usytuowanych pokojach, podczas gdy przysłowiowe “salony” lśnią czystością i śmiało mogą witać kolejnych przybyszów ? I nie to, że jakoś bardzo nadużywamy tej opcji, ale cieszę się, że np. odbierając przesyłkę od kuriera albo wpuszczając pana kontrolującego szczelność instalacji gazowej, sypialnia albo wspomniane domowe biuro pozostaje poza zasięgiem wzroku “obcych”. Zdarzało mi się natomiast być w mieszkaniach, w których aby dojść do pokoju dziennego, najpierw mija się te bardziej intymne strefy. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale uważam, że pewne obszary naszych mieszkań powinny zostać dostępne tylko dla nas albo dla osób, którym je celowo udostępniamy (przykładowo – nasza sypialnia podczas każdej imprezy pełni funkcję szatni i nie mamy z tym problemu). Natomiast niekoniecznie chcę, aby każda osoba pukająca do naszych drzwi wiedziała, czy danego dnia chciało mi się pościelić łóżko albo czy powkładałam świeżo upraną bieliznę do odpowiednich szuflad komody.

Możliwość rearanżacji układu mieszkania (uwaga na ściany nośne!)

Widzę jeden istotny plus zakupu mieszkania od dewelopera: już na etapie budowy możemy wskazać, jak chcemy poprowadzić ściany w naszym lokalu. Z pewnością oszczędzi Wam to wiele zachodu z wyburzaniem i zmianą układu pomieszczeń. Moim zdaniem możliwość takiej rearanżacji to jeden z kluczowych elementów, który warto mieć na uwadze wybierając sobie mieszkanie. Bo przecież chyba na tym polega urządzanie się po swojemu, aby dostosować liczbę i wielkość pomieszczeń do naszych potrzeb i preferencji, prawda? Nas ten etap szczęśliwie ominął, bo poprzedni właściciele mieszkania dokonali bardzo korzystnych zmian w jego układzie i nie mieliśmy już żadnych dodatkowych życzeń w tym temacie ? A w tym przypadku mowa o naprawdę spore ingenerencji w pierwotny schemat: sąsiedzi z naszego pionu mają do dyspozycji 4 niezależne pokoje + kuchnię, a u nas salon, jeden pokój i kuchnia zostały ze sobą połączone i w ten sposób powstała duża, otwarta przestrzeń, w której toczy się większość naszego życia.

Po czasie jestem pewna, że właśnie to otwarcie pomieszczeń pozwoliło mi zminimalizować negatywne odczucia wynikające z przeprowadzki z wolnostojącego domu za miastem do nieruchomości w bloku. Mieszkania w starszej zabudowie zwykle kojarzyły mi się z ciasnotą i wyraźnym oddzieleniem od siebie każdej pojedynczej strefy. To tak jakby upakować całe swoje życie do kilku osobnych pudełek i codziennie między nimi manewrować. Tymczasem uwielbiam nasze mieszkanko właśnie za to, że codzienny rytm płynnie toczy się w dużej, jasnej, otwartej przestrzeni. Można to chyba porównać do apartamentów typu studio – taka koncepcja bardzo mnie przekonuje.

Wysokość stropów

Dopóki nie zaczęłam pracować w branży fotografii wnętrz, nie zwracałam uwagi na istotę wysokości stropów. Chwilę zajęło mi zrozumienie, dlaczego mieszkanie o metrażu wyraźnie mniejszym od naszego, wydaje mi się bardziej przestronne? W końcu dostrzegłam, gdzie jest pies pogrzebany – nasz sufit znajduje się na wysokości zaledwie 2,45 m, co obecnie jest znacznie poniżej standardu (deweloperzy oferują zwykle lokale o wysokości stropu min. 2,60-2,70 m). Tych kilkanaście centymetrów tylko z pozoru nie stanowi wielkiej różnicy, bo w rzeczywistości każdy ekstra centymetr wysokości to całkiem spory dodatek do całościowej kubatury mieszkania ? Oczywiście, najfajniej byłoby mieć jak w kamienicy okrągłe 3,50 metra odległości między podłogą a sufitem, ale jeśli macie do wyboru 2,60 m kontra 2,45 m (a pozostałe warunki bardzo zbliżone), bierzcie wyższe mieszkanie, nie pożałujecie ?

Otoczenie bloku: tereny zielone, czystość, miejsca parkingowe…

Kwestii zagospodarowania najbliższego otoczenia mieszkania można by poświęcić cały osobny tekst, a nawet cykl tekstów. Istnieje wiele kluczowych czynników z zakresu urbanistyki, które wpływają na jakość naszego życia w bloku i które warto mieć na uwadze dokonując wyboru lokalizacji. Dostęp do terenów zielonych (parki, skwery, lasy) dla wielu znajduje się na szczycie listy potrzeb, chociaż istnieje też spore grono mieszczuchów, którzy takiego przywileju w ogóle nie oczekują. Są natomiast kwestie, które nie każdemu przyjdą do głowy, a które, wierzcie mi, wkrótce po wprowadzce okażą się niezwykle istotne i będą rzutowały na nasze samopoczucie w danym miejscu.

My z Lubym ubolewamy na przykład nad kwestią parkowania oraz śmiecenia, bo te dwa problemy dotyczą naszego osiedla. I nie chodzi tu (tylko) o to, że miejsc parkingowych jest za mało, bo taka sytuacja dotyczy chyba każdej dzielnicy w każdym polskim mieście. Bardziej drażni nas podejście sąsiadów do tej sprawy – wszyscy parkują gdzie im się żywnie podoba, mając w głębokim poważaniu, czy pieszy da radę przejść chodnikiem albo czy śmieciarka będzie mogła dojechać do śmietnika. Chciałabym wierzyć, że istnieją osiedla, na których mieszkają ludzie o większej wyobraźni i roztropności, ale obawiam się, że takich społeczności trzeba szukać gdzieś za naszą zachodnią granicą albo w głębokiej Skandynawii. I o ile z parkowaniem jest tak, że gdzieś ten samochód trzeba postawić, choćby 5km od domu, to znacznie trudniej jest nam pojąć i wybaczyć sprawę śmiecenia. Niestety, ale na naszym osiedlu panuje wolna Amerykanka jeśli chodzi o wyrzucanie śmieci i segregację, sąsiedzi notorycznie porzucają worki z odpadami albo śmieci budowlane pod kontenerami, a ponieważ nie wszędzie doczekaliśmy się eleganckich wiat śmietnikowych (pod naszym blokiem takiej nie ma), to codziennie rano załamuję ręce na widok bajzlu pod domem. Bardzo możliwe, że podobnie sprawy się mają w innych gdańskich i nie tylko gdańskich dzielnicach, ale bardzo chcę wierzyć, że da radę kupić lub wynająć mieszkanie w okolicy, która nie jest zdominowana przez pojazdy mechaniczne, a ludzie nie robią sobie chlewu pod oknami.

Wybierając mieszkanie, warto zatem rozejrzeć się po okolicy i sprawdzić, jak rozwiązane są kwestie takie jak parkowanie czy gospodarka śmieciowa. Czy na osiedlu panuje ogólny porządek, czy zieleń jest zadbana, czy w ogóle jakaś zieleń jest? Nawet, jeśli wydaje Wam się, że dana nieruchomość jest tak piękna, że dacie radę przymknąć oko na bałagan panujący w sąsiedztwie, to uwierzcie mi, że już po kilku tygodniach życia w takim otoczeniu gorzko pożałujecie, że zignorowaliście czynnik urbanistyczny i brak małej architektury.


To były moje najważniejsze spostrzeżenia, jakich dorobiłam się po 4 latach życia w bloku. Zdaję sobie sprawę, że wybierając mieszkanie zawsze musimy pójść na jakieś ustępstwa i kompromisy, bo znalezienie lokalu spełniającego absolutnie wszystkie nasze zachcianki jest możliwe chyba tylko w Simsach i tylko, gdy lecimy na kodach. Dlatego wcale nie spieszy mi się do zmiany adresu zamieszkania i mam nadzieję, że w naszym pastelowym bloku pożyjemy sobie jeszcze kilka długich, szczęśliwych lat. A gdy przyjdzie czas, zajrzę do tego wpisu i zweryfikuję, czy opisane tutaj czynniki nadal są dla mnie takie ważne, a może pojawią się zupełnie nowe?

Koniecznie dajcie znać, co Wy uważacie za kluczowe przy wyborze mieszkania?

Źródło grafik: Freepik #1, #2

3